„Prawo Mojżesza” – Amy Harmon

„W każdej opowieści najtrudniejsze są pierwsze słowa. (…) Bo skoro już się coś zaczęło, to trzeba to skończyć.”

Z recenzjami jest podobnie. Ciężko jest zacząć, by następnie przelać wszystkie te kotłujące się w głowie myśli po lekturze powieści. Zwłaszcza takiej jak „Prawo Mojżesza” autorstwa Amy Harmon – książki dogłębnie wzruszającej, przepełnionej ogromem emocji i na zawsze zapisującej się w sercu i pamięci czytelnika. Bo jakich słów bym nie użyła i jak bardzo jej nie chwaliła, to i tak będzie za mało. Ta powieść jest po prostu piękna…

I nie dlatego, że opowiada jakąś ckliwą historię o dziewczynie, która pewnego dnia odnajduje swoją bratnią duszę, by żyć razem długo i szczęśliwie. Wręcz przeciwnie. To nie bajka. Nie jest tu ani ckliwie, ani różowo. I w najmniejszym też stopniu nie jest łatwo. Ta historia jest taka jak życie – pełna wzlotów i upadków, przebłysków szczęścia i ogromu cierpienia, smutku i niespełnionych obietnic, gdzie każdy kolejny dzień coraz bardziej doświadcza człowieka poddając próbie jego wytrzymałość na następujące po sobie ciosy i zdolność pozostania po nich przy zdrowych zmysłach. Czytając, dogłębnie przeżywałam wszystko to, co spotykało głównych bohaterów powieści. Emocjonalnej huśtawki, jaką zafundowała mi ta historia, w żadnym wypadku nie sposób oddać słowami.

Amy Harmon pisze bowiem w taki sposób, tak przekonująco, że co rusz zaznaczałam dłuższe fragmenty w książce i zapisywałam krótsze cytaty, by nie umknęły mej pamięci. Bije z nich bowiem nie tylko piękno, ale też wiele prawdy. O nas i o naszym życiu. Naszych marzeniach, a także lękach.

Powieść ta przepełniona jest miłością, w najróżniejszych jej odcieniach. Zapisaną za pomocą feerii barw i odpowiednio dobranych słów. Mamy tu m.in słoneczną, ciepłą miłość rodzica do swojego dziecka. Ognisto czerwoną, spalającą dwoje zakochanych. Ale też czarną, przepełnioną bólem i tęsknotą za tymi, którzy odeszli, a byli bliscy naszemu sercu.

A wszystko zaczyna się od dwojga młodych ludzi, których ścieżki, na przekór wszelkim przeciwnościom losu, pewnego dnia się przecięły.

ON – młody mężczyzna, którego życie od chwili narodzin naznaczone było pasmem cierpień. Syn narkomanki, dziecko cracku, porzucone przez matkę w koszu na śmietniku. Z uwagi na swe dziwne, mocno odbiegające od normalności zachowanie, przerzucany od jednego krewnego do drugiego, by w końcu trafić do domu prababci w niewielkim miasteczku w stanie Utah. Owiany tajemnicą obiekt szerzących się plotek i domysłów. Człowiek kierujący się w życiu stworzonymi przez siebie prawami, które uchronić go miały przed kolejnym cierpieniem, bólem i rozczarowaniami.

ONA – trochę młodsza od niego, dziewczyna z prowincji. Kochająca konie, rodeo oraz powieści Deana Koontza i Louisa L’Amoura. Dziewczyna, która z uporem dąży do realizacji raz wyznaczonego sobie celu. A teraz obrała sobie za niego okiełznanie JEGO. Że przedrze się przez wszystkie jego pęknięcia, by móc go lepiej zrozumieć.

Żadne z nich nie spodziewało się jednak, jak wielkie konsekwencje to za sobą pociągnie…

Jak ogromne spustoszenie zapanuje w ich życiu…

To samo rzec mogę o sobie. Też nie spodziewałam się, że ta powieść wywrze na mnie tak wielkie wrażenie i że tak bardzo pokocham jej bohaterów. Zwłaszcza jednego, tego małego, o którym z wiadomych względów nic więcej powiedzieć wam nie mogę, by nie odebrać wam przyjemności z lektury, a który niezmiernie mnie wzruszył i sprawił, że odtąd inaczej spoglądać będę na te codzienne, wydawałoby się zupełnie błahe i nic nie znaczące, elementy naszego życia.

Przeczytajcie. Naprawdę warto <3

Moja ocena: 6/6

Tytuł oryginalny: The Law of Moses
Tłumaczenie: Marcin Machnik
Wydawnictwo: GW Helion
Rok wydania: 2016
Oprawa: miękka
Liczba stron: 358
ISBN: 978-83-283-2231-8

Helion

0Shares