„Ornat z krwi” – Krzysztof Beśka [recenzja 307]

  • Ornat z krwi
  • Wydawnictwo: Oficynka
  • Rok wydania: 2013
  • Seria: ABC
  • Oprawa: miękka
  • Liczba stron: 580
  • ISBN: 978-83-62465-73-6

 

„Czy doczekaliśmy się polskiego Dana Browna? Zdecydowanie tak!”

– serwis Zbrodnia w Bibliotece

Jako wielbicielka twórczości Browna nie mogłam przejść obojętnie obok książki, którą w ten sposób promuje się na naszym rynku. Bardzo lubię powieści przygodowe, w których do odkrycia są tajemnice sprzed kilkuset laty, od których zależeć może przyszłość ludzkości. A jeśli do tego dodać wątek kryminalny? Wówczas niczego więcej mi już nie potrzeba. Dlatego też z zaciekawieniem wzięłam do ręki najnowszą powieść Krzysztofa Beśki, pisarza, dziennikarza oraz autora opowieści i słuchowisk.

Za sprawą przeznaczenia, albo też najzwyklejszego przypadku, pewnego dnia w życiu dziennikarza Tomasza Horna pojawia się Ewa Rimmel, młoda archeolożka pracująca w zespole profesora Zbigniewa Krasińskiego. Mężczyzna podwozi kobietę do kościoła w Kwidzynie, gdzie trwają prace wykopaliskowe. Archeolodzy poszukują grobu świętej Doroty z Mątowów. Przypadkiem natrafiają na miejsce pochówku dwóch wielkich mistrzów zakonnych. Szybko okazuje się, że otworzyli tym samym prawdziwą Puszkę Pandory… Nocą, w rozkopanym grobie, znalezione zostają zwłoki miejscowego proboszcza. W jego ustach zabójca umieścił wyrwaną kartkę z Biblii. Od tego momentu Horn i Rimmel zostają wplątani w coś, co swymi korzeniami sięga pewnych wypadków z życia św Wojciecha. Okazuje się, że kilka polskich kościołów skrywa tajemnicę, dla której warto zabić. Wkrótce też morderca ponownie atakuje…

Blisko sześciuset stronicowa powieść zapowiadała się bardzo smakowicie. Miało być wiele zagadek do odkrycia i wielka tajemnica, która mogłaby wstrząsnąć nie jedną osobą. Miała trzymać mnie w napięciu od początku do samego końca. Tegoż się po niej spodziewałam i tego podczas przewracania kolejnych stron poszukiwałam. Niestety sromotnie się zawiodłam, a lektura powieści była jedynie drogą przez mękę. Nie jeden raz miałam ochotę odłożyć tę książkę na półkę i zapomnieć w ogóle o tym, że postanowiłam po nią sięgnąć. Niestety zobowiązana byłam dotrwać do końca, więc czy mi się podobało, czy też nie, czytałam dalej z utęsknieniem wyczekując chwili, kiedy dotrę do ostatniej strony.

W powieści wielokrotnie pojawiają się retrospekcje. Ich celem jest przybliżenie czytelnikowi tego, co niegdyś się wydarzyło, aby mógł lepiej zrozumieć obecne zdarzenia. Podczas lektury przeczytamy m.in o: św Wojciechu i jego kompanach w misji krzewienia chrześcijaństwa; historii Wernera von Orselna, czyli jednego z mistrzów zakonnych; losie brata Mikołaja Kopernika – Andrzeja, a także o pewnym włamaniu do jednego z kościołów w latach 80-tych XX wieku. Niby wszystko pięknie i cacy, a jednak nie do końca. Jeżeli mam być szczera, jak dla mnie tego wszystkiego było stanowczo za dużo. Można było wspomnieć o pewnych szczegółach, ale niekoniecznie trzeba było się o tym tak rozpisywać, jak to zrobił Krzysztof Beśka. Nie dość, że właściwa fabuła co jakiś czas przerywana jest wstawkami z przeszłości, to na dodatek zajmują one tyle miejsca, że bywało, iż wybijałam się z rytmu czytania i musiałam przez chwilę przypominać sobie, na czym uprzednio stanęła akcja. Nie lubię czegoś takiego. Najzwyczajniej w świecie przeszkadza mi to w lekturze i odbiera całą przyjemność płynącą z tego zajęcia.

Bohaterowie nie zachwycają. Potraktowani zostali po macoszemu. Przedstawieni po łebkach. Autor ujawnia nam co prawda kilka szczegółów z ich życia, ale jak dla mnie było tego stanowczo za mało. Chciałam dowiedzieć się o nich czegoś więcej, bliżej ich poznać, zarówno ich upodobania, jak i psychikę. No cóż. Niestety nie do końca Beśka sprostał moich oczekiwaniom.

Akcja i tajemnica do odkrycia. Trzeba przyznać, że od samego początku coś się dzieje, tyle, że to coś nie za bardzo ewoluuje. Akcja toczy się miarowo, niespiesznie. Co jakiś czas pojawia się kolejna ofiara, a my powolutku dopasowujemy kolejne puzzle układanki, która w ostateczności układa nam się w rozwiązanie, którego raczej nie wielu będzie się spodziewało. Osobiście liczyłam na coś innego. Na jakieś wielkie BUM, od którego świat zadrży w posadach i zmieni się światopogląd niejednego człowieka. A tymczasem cóż… ponowny zawód.

Nie do końca przypadł mi również styl autora oraz język powieści. Całość napisana jest w sposób prosty, bez większego wysiłku, jakby od niechcenia. Niezbyt wyszukiwana gra słów, proste dialogi, brak jakiejś większej szczegółowości opisów. Jednym słowem mało to wszystko dopracowane. A wszystko to „upiększone” wpadkami korektorskimi w postaci literówek.

Porównywanie Krzysztofa Beśki do Dana Browna to obraza dla amerykańskiego pisarza. Tani chwyt marketingowy i nic więcej. Autor „Ornatu w krwi” ma przed sobą jeszcze długą drogę, jeśli chciałby w przyszłości zasłużyć na to porównanie. Dla mnie lektura powieści Beśki była czystą stratą czasu. Gdzieś w sieci znalazłam wzmiankę o tym, że książka ta jest pierwszym tomem trylogii o przygodach Horna i Rimmel. Jedno jest pewne. Ja nie sięgnę po kontynuację…

Moja ocena: 2/6

Oficjalna recenzja dla Magazynu

obsesje

0Shares