„Oblężenie” – Rhiannon Frater [recenzja 362]

  • Oblężenie
  • Tytuł oryginalny: Siege
  • Tłumaczenie: Marek Piaskowski
  • Wydawnictwo: Vesper
  • Rok wydania: 2013
  • Trylogia: Zmierzch Świata Żywych, tom 3
  • Oprawa: miękka ze skrzydełkami
  • Liczba stron: 384
  • ISBN: 978-83-7731-152-3

„Ale to nowe życie, choć pełne rozpaczy i grozy, niosło ze sobą także nadzieję. Tym bardziej, że umocniony fort dawał wszystkim poczucie bezpieczeństwa i wspólnoty.” (s. 50)

Mieszkańcy fortu w teksańskim miasteczku Ashley Oaks przeżyli wybuch epidemii zarazy zombie oraz poradzili sobie z atakami uzbrojonych i niebezpiecznych bandytów. W forcie zapanował względny spokój. Katie w końcu uporała się z bólem po stracie swojej żony, a teraz wraz z Travisem cieszy się na myśl o tym, że zostaną rodzicami. Mimo przepełniającego ich szczęścia, pełni są obaw, czy sprowadzanie dziecka na świat opanowany przez chodzące trupy jest aby dobrym pomysłem. Jej najbliższa przyjaciółka Jenni, którą darzy siostrzanymi uczuciami, odnalazła szczęście u boku Juana. Razem z nim i jej pasierbem tworzą prawdziwą rodzinę. Niespodziewanie mieszkańcy fortu dowiadują się, że ocalał wiceprezydent Stanów Zjednoczonych oraz że w Madison znajduje się centrum handlowe, na terenie którego schroniła się duża grupa żywych ludzi. Chronią ich żołnierze na usługach pewnej wysoko postawionej przed pojawieniem się zombie pani polityk. Szybko wychodzi na jaw, że przywódczyni Madison ma własne plany względem fortu, które niekoniecznie mogą spodobać się jego mieszkańcom. Ale to nie koniec kłopotów. W kierunku Ashley Oaks kierują się niezliczone hordy żywych trupów…

„Stoicie na progu nowego świata. Teraz rozstrzygnie się, czy będą nim rządzili umarli, czy żywi.” (s. 320)

Po przeczytaniu poprzednich dwóch tomów trylogii „Zmierzch Świata Żywych” Rhiannon Frater byłam niezmiernie ciekawa, co znajdę w ostatniej części, jak to wszystko się zakończy. Zżyłam się z bohaterami, razem z nimi nie jedno przeżyłam w trakcie lektury i chciałam wiedzieć, komu z nich uda się ocalić życie, kiedy już dojdzie do ostatecznego starcia pomiędzy żywymi a chodzącymi trupami. Kiedy dotarłam do ostatniej strony „Oblężenia” z jednej strony rwało mi się na usta jedno wielkie „wow”, z drugiej zaś ogarniał mnie dojmujący smutek po tych, z którymi musiałam się rozstać. Jedno trzeba przyznać autorce – nie ma żadnych oporów z zabijaniem postaci swojej historii. Czasami nie mogłam wręcz uwierzyć w to, co się działo, kto tracił życie, a kto wychodził z opałów obronną ręką. Niekiedy miałam ochotę wykrzyczeć autorce, że to niesprawiedliwe, iż w ten sposób potraktowała osoby, które zdążyłam obdarzyć serdecznymi uczuciami. Jednak kiedy dotarłam do zakończenia zrozumiałam, że to, co uczyniła Frater było konieczne. Bez tych posunięć, choć bardzo bolesnych, historia nie byłaby już taka sama. Nie wywoływałaby tylu emocji w czytelniku oraz takiego napięcia towarzyszącego mu podczas lektury.

„Żyliśmy w świecie, w którym rzeczywistość była ostra i jasna. Nie byliśmy świadomi tego, jak głębokie, niezwykłe i przerażające są korzenie naszego świata.” (s. 321)

Przy okazji omawiania poprzednich dwóch części trylogii wspominałam, że świat stworzony przez autorkę jest niesamowity. Rzeczywistość otaczająca tych, którzy zdołali przeżyć pierwsze dni po wybuchu epidemii, jest okrutna i niezwykle brutalna. Po świecie chodzą zmarli, którzy nie pragną niczego ponad to, aby dorwać w swe ręce żywych, a następnie rozszarpać ich ciała i pożreć je ze smakiem. Autorka i w tej części nie oszczędza czytelnika. Bardzo szczegółowo opisuje to, co się dzieje z ludźmi, kiedy ci wpadną w ręce zombie. Człowiek przestaje być osobą, a staje się chodzącym workiem mięsa. Zmartwiałe ręce rozrywają ciało, unurzają się w posoce, wyciągają na zewnątrz wnętrzności nieszczęśliwca, a dookoła wylewa się z niego krew, a wraz z nią uchodzi resztka życia… Jeśli nie ma się na tyle szczęścia, aby zmarli dorwali się do mózgu, powraca się jako jeden z nich tylko po to, aby stać się takim samym krwiożerczym potworem rzucającym się na kolejnych żywych ludzi.

„Oblężenie” obfituje w wiele niespodziewanych zwrotów akcji, przez co czytelnik przez cały czas zastanawia się, co też za chwilę się wydarzy, jakie okropieństwa go jeszcze czekają i co zastanie na końcu. Nieustannie czuje się napięcie i strach towarzyszący bohaterom powieści. Razem z nimi odczuwa się grozę tego, co się w danej chwili dzieje i paraliżujący lęk przed tym, co za moment może się wydarzyć. Autorka nareszcie wyjaśnia wszystkie niewiadome, jakie pojawiały się w trakcie lektury poprzednich części. Czytelnik uzyskuje odpowiedzi na każde pytanie, które dotąd sobie postawił. Wszystkie wątki zostają w pełni wyjaśnione i nie pozostaje już nic, co mogłoby stwarzać podwaliny pod napisanie kontynuacji tej historii. Jest tak, jak być powinno. Kończy się trylogia, a tym samym opowieść o tych, których życiem żyliśmy podczas lektury trzech tomów „Zmierzchu Świata Żywych”.

Czym tak na prawdę jest trylogia Rhiannon Frater? O czym właściwie opowiada? Pozwolę sobie zacytować samą autorkę i tym samym zakończę moją recenzję:

„Zmierzch Świata Żywych to opowieść o ludzkiej osadzie zbudowanej pośrodku wrogiego otoczenia – to sytuacja, z którą na przestrzeni dziejów istoty ludzkie musiały mierzyć się raz po raz. I podobnie jak całe nasze dzieje, Zmierzch Świata Żywych jest opowieścią o ludziach.” (s. 383)

Moja ocena: 5/6

0Shares