„Metro 2035” – Dmitry Glukhovsky

„(…) na powierzchni nie ma domu, nie ma niczego. Beton, cegły, błoto, popękany asfalt, żółte kości, sypiące się ze wszystkiego próchno, no i promieniowanie. Tak było w Moskwie i tak samo na całym świecie. Nie ma życia poza metrem. To fakt. Ogólnie znany. Znany wszystkim z wyjątkiem Artema.”

On nie chce wierzyć w to, że na świecie nikt poza mieszkańcami moskiewskiego metra nie zdołał przeżyć. Jest przekonany, że kiedy wykonywał misję wraz z Ulmanem, słyszał coś w radiostacji.

„Coś się tam odezwało. Słyszałem! I nie, sukinsyny, nie przywidziało mi się.”

Tyle tylko, że nikt mu nie chce uwierzyć. Mimo to Artem nie poddaje się i dzień w dzień wychodzi na powierzchnię, by spróbować nawiązać kontakt z ocalałymi.

Kiedy więc na jego stacji zjawia się staruszek, który każe mówić do siebie Homer, i mówi mu, że wcale nie oszalał, że jest ktoś jeszcze, komu udało się nawiązać kontakt przez radio, Artem postanawia odnaleźć tego człowieka, za wszelką cenę.

„Stacji końcowych może być wiele – poprawił go Homer. – A punkt docelowy każdy ma tylko jeden. I ten punkt trzeba znaleźć. Przeznaczenie.”

Co takiego podczas swej wędrówki zdoła odkryć Artem? Jaki los go czeka?

Dziesięć lat. Tyle czasu minęło od publikacji „Metra 2033”, powieści, która nie tylko otworzyła trylogię, ale też stała się podwaliną do powstania ogólnoświatowego projektu Uniwersum Metro 2033. I doczekaliśmy się. Po sześciu latach od premiery drugiej części – „Metra 2034” – na półki księgarń trafiło „Metro 2035”, powieść, która nie tylko stanowi kontynuację losów Artema, głównego bohatera „Metra 2033”, ale też zamyka trylogię.

Nim zabrałam się za lekturę książki, przeczytałam kilka recenzji oraz opinii innych czytelników. Przyznam szczerze, że miałam po nich mieszane uczucia i obawiałam się tego, co też znajdę na kartach powieści. Zarzucano bowiem autorowi m.in to, że w tej części nie czuć już tego specyficznego klimatu, który towarzyszył lekturze pierwszego tomu. Największą bolączką dla czytelników było jednak to, że nie ma tu żadnych mutantów. Bo jak to tak może być? „Metro 2035” bez potworów, na które podczas swej wędrówki natyka się główny bohater? Żadnych zagrożeń ze strony śmiertelnie niebezpiecznych stworzeń?

Prawdą jest, że „Metro 2035” jest inne od poprzednich części. I faktycznie nie ma tu poskręcanych i czyhających na bohaterów monstrów. Są za to inne potwory, o wiele bardziej przerażające – ludzie. Nie mogę się zgodzić ze stwierdzeniem, iż ta część pozbawiona jest klimatu i że gdyby nie było to powiedziane wprost, to nie dałoby się odczuć, że opisane w powieści wydarzenia rozgrywają się w tunelach metra. Jest i ciemno. I duszno. I ciasno. Zarówno w metrze, jak i w sercach oraz umysłach bohaterów.

„Słuchali burczącego echa i dalekich jęków: to metro kogoś trawiło.”

„Metro 2035” jest o wiele dojrzalsze od poprzednich tomów. To już nie jest wędrówka niedoświadczonego chłopaka, pragnącego wyrwać się ze swojej stacji, by przeżyć przygodę i ocalić przy okazji pozostałych mieszkańców metra przed zagrożeniem ze strony dziwnych stworzeń. To historia człowieka, który mimo młodego wieku przeżył stanowczo zbyt wiele i widział za dużo, a teraz stanął do nierównej walki ze wszystkimi i z każdym z osobna, z całym systemem, by udowodnić, że człowiek nie jest stworzony do życia pod ziemią i jeśli istnieje choć cień szansy na to, by ponownie móc wyjść na powierzchnię, to powinno się uczynić wszystko, by tak się stało. Don Kichot z La Manchy…

„Może i jeden człowiek może zmienić świat, ale tylko odrobinę; świat jest ciężki jak pociąg metra, niespecjalnie daje się przesuwać.”

Razem z Artemem przemierzamy tunele metra i boleśnie przekonujemy się o tym, jak funkcjonuje cały ten podziemny świat. Państwa w państwie. Niby sami Rosjanie, a podzieleni na Czerwonych, faszystów, kanibali i inne odłamy, z własną władzą i panującymi zasadami, wiecznie konkurujące ze sobą i toczące nieustanne walki. To świat okrutny i brutalny, w którym ludzka egzystencja opiera się w głównej mierze na pierwotnych instynktach i chęci zaspokojenia swych żądz. Tu nie ma miejsca na litość i współczucie. Ani na romantyczną miłość – zamiast niej jest brudny, pozbawiony czułości seks, służący do rozładowania nagromadzonego napięcia.

„Niczego tu nie zdziałasz Artem. Czasem można tylko przypalić się papierosem. I tyle.”

„Metro 2035” od poprzednich części różni się czymś jeszcze – wydaniem. Wzbogacono je o ilustracje Diany Stiepanowej. Ma też okładkę, która nijak nie pasuje do uprzednio wydanych tomów trylogii. Co prawda wydawnictwo razem z tą częścią wypuściło na rynek też poprzednie tomy w odświeżonej szacie, współgrającej do „Metra 2035”, ale co mają teraz zrobić czytelnicy posiadający starsze wydania książki? Kupować je raz jeszcze, w pasujących okładkach? Czy zachować i obok postawić nową część, która wyraźnie od nich odstaje na półce?

Na okładce powieści widnieje informacja, iż „Metro 2035”, mimo tego iż stanowi kontynuację historii Artema z pierwszego tomu, jest książką niezależną i równie dobrze od niej można zacząć przygodę z trylogią Glukhovsky’ego. Nie mogę się z tym zgodzić. Moim zdaniem powinno się zacząć od początku, od „Metra 2033”, gdyż wówczas o wiele lepiej można zrozumieć to, o czym mowa w tej części – wszystkie te odniesienia do wydarzeń, które miały miejsce zarówno w przeszłości Artema, jak i innych napotkanych przez niego bohaterów. Dlatego też dobrze wam radzę, sięgnijcie wpierw po „Metro 2033” i czytajcie po kolei – „Metro 2034” i na końcu „Metro 2035”.

Moja ocena: 5/6

Tytuł oryginalny: Метро 2035
Tłumaczenie: Paweł Podmiotko
Wydawnictwo: Insignis
ROk wydania: 2015
Trylogia: Metro, tom 3
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 560
ISBN: 978-83-65315-05-2

2Shares