"Magiczne lata" – Robert McCammon [recenzja, 201]

Tytuł oryginalny: Boy’s life
Tłumaczenie: Maria Grabska – Ryńska
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Rok wydania: 2012
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Ilość stron: 652
ISBN: 978-83-61386-15-5

Cory Mackenson to dwunastoletni chłopiec zamieszkały w sennym miasteczku Zephyr. Na co dzień nie wiele się tu dzieje. Życie mieszkańców toczy się spokojnym rytmem. Jednak pewien marcowy poranek roku 1964 już na zawsze odmienił życie chłopca oraz pozostałych ludzi z Zephyr. Tamtego dnia Cory wraz z ojcem rozwoził mleko po okolicy. W pobliżu Jeziora Saksońskiego omal nie zderzyli się z nadjeżdżającym z naprzeciwka rozpędzonym samochodem. Panu Mackensonowi w ostatniej chwili udało się zjechać z drogi. Drugie auto nie miało tyle szczęścia. Wpadło do jeziora i zaczęło nabierać wody. Ojciec Cory’ego nie wiele myśląc skoczył na ratunek kierowcy pojazdu. Jednak to, co zobaczył w środku auta, przeraziło go doszczętnie. Za kierownicą siedział martwy człowiek. Jego twarz została zmasakrowana. Jedna z rąk  przykuta była do kierownicy. Szyja natomiast nosiła widoczne ślady duszenia, choć to mało powiedziane – została prawie odcięta od tułowia… W spokojnym dotąd Zephyr zostało popełnione morderstwo. W pobliżu jeziora chłopiec odnalazł zielone piórko. Czyżby mogło ono mieć jakikolwiek związek z popełnionym morderstwem?
Cory’emu trudno było uwierzyć w to, iż w jego ukochanym miasteczku może żyć sadystyczny morderca. Postanowił odnaleźć zabójcę. Tylko jak to zrobić? Jedyne co może uczynić, to bacznie obserwować mieszkańców Zephyr, analizując ich zachowanie. Tylko czy to wystarczy, aby dociec prawdy?

Biorąc do ręki „Magiczne lata” byłam nieco przerażona objętością książki. Bo co będzie, jeśli mi się nie spodoba? Jeśli mnie znudzi? Czy dam radę dotrwać do końca? Czy zmuszona będę zaciskać zęby i brnąć na siłę dalej, byle w końcu dotrzeć do zakończenia? Tego typu pytania zadawałam sobie zanim rozpoczęłam lekturę powieści. Owszem, naczytałam się prędzej całkiem sporo pozytywnych recenzji tego dzieła. Poza tym na okładce widnieje pokaźna ilość kolejnych rekomendacji wychwalających styl autora oraz samą historię. Tego typu rzeczy tylko aby skłaniają do sięgnięcia po dane dzieło. Jednakże nie mogłam pozbyć się obawy, że jednak do mnie ta książka nie trafi, że będzie dla mnie istną męczarnią. Wielokrotnie bywa przecież tak, że dany tytuł wychwalany jest pod niebiosa, czytelnik kierujący się takimi opiniami decyduje się na zakup danej pozycji, a potem, kiedy zaczyna lekturę, dostaje jakby obuchem w łeb, gdyż historia zupełnie do niego nie trafia. W takich wypadkach można czuć się oszukanym, nabitym w butelkę. Albo jeszcze gorzej. Można sobie zacząć zadawać pytania, czy aby na pewno ze mną jest wszystko w porządku? No bo skoro inni zachwalali, a mi zupełnie się to nie podobało, to o co tu chodzi? Jednakże mimo początkowo odczuwanego niepokoju sięgnęłam po książkę. Powiedziałam sobie: co ma być, to będzie, dam radę.

Historia zaczyna się mocnym akcentem. Od razu mamy ofiarę morderstwa, a wszyscy mieszkańcy sennego Zephyr nagle zaczynają odczuwać strach przed krążącym gdzieś w okolicy człowiekiem, który w brutalny, wręcz sadystyczny sposób, pozbawił drugiej osoby życia. Spodobał mi się taki początek. Pomyślałam sobie – o! teraz się będzie działo!. Jednak ku mojemu zaskoczeniu wątek kryminalny został odsunięty na bok, zaczął być jedynie tłem dla innych wydarzeń rozgrywających się w miasteczku. Wraz z Cory’m zaczęłam poznawać jego mieszkańców, ich codzienne radości oraz troski, a także problemy społeczne dotykające całej okolicy.

W pobliżu Zephyr mieści się miasteczko o nazwie Bruton zamieszkałe przez Murzynów. Lata 60-te były okresem, w którym głośno wyrażano swoje zdanie na temat praw czarnoskórych – tego, co im wolno, a czego należy zakazać tym ludziom. Zephyr nie było inne. Dzięki wnikliwej obserwacji mieszkańców miasteczka przez Cory’ego mamy dokładny obraz tego, w jaki sposób traktowano mieszkańców Bruton. Znajdziemy tu nawet grupę Ku-Klux-Klanu, dzięki czemu jeszcze mocniej odczujemy nienawiść niektórych białych do osób różniących się od nich kolorem skóry.

Lata 60-te były również okresem wielu zmian cywilizacyjnych. Świat się zmieniał. Ludzkość szła do przodu wraz z postępem przemysłowym. Powstawały wielkie firmy oraz supermarkety wypierające z dnia na dzień mniejszych, rodzimych przedsiębiorców. Wielu ludzi nagle traciło pracę i musiało zaczynać od nowa. Tego typu problemy nie ominęły mieszkańców Zephyr. Wielu z nich musiało porzucić swe dotychczasowe zajęcia, a nawet opuścić miejsce zamieszkania, które nie było w stanie zapewnić im możliwości przeżycia w danym miejscu.

W powieści poznamy wiele różnych osób. Niektóre z nich będą miały większy wpływ na rozgrywające się wydarzenia, a inni będą stanowili jedynie tło dla całej historii. Jednakże wszyscy oni, ich głosy oraz historie, nadają książce pewien rytm, dodają barw, wypełniają ją. Bez nich z całą pewnością ta powieść nie była by tym, czym jest. Gdyby zabrakło kogokolwiek, to już nie byłoby to. Na największą uwagę zasługuje kilka szczególnych postaci, które wyraźnie wybijają się ponad pozostałe osoby.
Pierwszą z nich jest z całą pewnością sędziwa kobieta zamieszkała w Bruton, którą wszyscy znają jako Damę. Jest osobą tajemniczą, niektórzy uważają, że potrafi czarować. Jedni ją uwielbiają, inni z kolei panicznie jej się boją. Jednakże u wszystkich osób budzi niekłamany respekt. To właśnie jej sny, a także sny ojca Cory’ego oraz samego chłopca będą stanowiły ważną rolę w rozwiązaniu zagadki zamordowanego człowieka spoczywającego na dnie Jeziora Saksońskiego.
Drugą osobą jest Vernon Thaxter, syn miejscowego bogacza będącego właścicielem większości ziem w Zephyr. Przez mieszkańców miasteczka uważany jest on za nieszkodliwego szaleńca, zwyczajnego wariata. Jakże bowiem nazwać można osobę, która przechadza się po ulicach Zephyr tak, jak ją Pan Bóg stworzył? Jako ciekawostkę mogę Wam zdradzić, iż autor powieści, pan Robert MacCammon, zapytany, z którą z postaci swej książki najbardziej się utożsamia, zdradza swym czytelnikom, że jest to właśnie nie kto inny jak Vernon. I wcale się nie dziwię, dlaczego wybór padł na niego. Po pierwsze jest on nie spełnionym pisarzem, który swego czasu napisał nawet jedną książkę. Jednakże wydarzyło się wówczas coś, co na zawsze odmieniło losy młodego Thaxtera. Coś bardzo traumatycznego, co odbiło się na jego psychice. Po drugie Vernon jest niczym sam autor powieści. Włóczy się on ulicami Zephyr i niczym oko Opatrzności obserwuje mieszkańców miasteczka widząc ich „wielkie nadzieje i podłe intrygi. Widział życie bez osłonek – nagie. Może nawet widział o wiele więcej, niż pojmował.” (s. 438)

„Magiczne lata” to jednak głównie historia o dojrzewaniu. I tu na główny plan wychodzi sylwetka Cory’ego Mackensona oraz jego najbliższych przyjaciół. Książka ukazuje nam siłę przyjaźni, jaka łączy chłopców, oraz moc, która z niej płynie. Lata młodości to czas, który już nigdy nie powróci. Jako dzieci patrzymy na świat zupełnie innymi oczyma, niż dorośli. Widzimy rzeczy, które umykają uwadze starszym osobom. Świat wydaje nam się przepełniony magią i wszelkimi możliwościami. Żyjemy nadzieją, że w przyszłości możemy być tym, kim chcemy, choćby nasze marzenia wydawały się zupełnie nierealne. Jednakże siła dziecięcej wyobraźni nie zna granic. Wszystko może się zdarzyć, jeśli tylko mocno będziemy tego pragnęli. Dlatego też nie należy spieszyć się do dorosłości. Powinniśmy starać się utrzymać w sobie dziecko tak długo, jak to tylko możliwe. Bowiem gdy „raz stracisz moc magii, na zawsze pozostaniesz żebrakiem szukającym jej okruchów.” (s. 531).

Powieść pana McCammona jest z całą pewnością dziełem niesamowitym, wyróżniającym się na tle innych powieści, godnym uwagi każdego czytelnika poszukującego wartościowej lektury. Przyznaję się bez bicia, że początkowo miałam spore problemy z czytaniem tej książki. Lektura szła mi bardzo opornie i w sumie sama do końca nie wiem, dlaczego tak było. Historia jest nad wyraz ciekawa. Tajemnica morderstwa krok po kroku odsłania kolejne elementy zbliżające nas do rozwiązania zagadki i odnalezienia okrutnego zabójcy. Bohaterowie są wielowarstwowi i doprawdy różnorodni, a każdy z nich niespiesznie opowiada nam swoją historię. Książka porusza wiele aspektów życia codziennego, problemów, z którymi przychodzi nam się na co dzień borykać. Autor nie bał się również sięgać po tematy trudne, jak chociażby właśnie segregacja rasowa. Poza tym jest on prawdziwym gawędziarzem, który w bajeczny sposób potrafi przenieść nas w świat swych bohaterów. Dlaczego więc lektura szła mi tak ciężko? Po zakończeniu książki doszłam do pewnego wniosku. Wydaje mi się, że to sprawa samej książki. Nie chciała ona, abym zbyt szybko przez nią przebrnęła. Pragnęła, abym niespiesznie zapoznawała się ze wszystkim, co ma mi do zaoferowania. I muszę przyznać, że jej się to udało. Czas spędzony nad lekturą był z pewnością o wiele dłuższy, niż przy innych książkach o podobnej objętości. Jednakże nie żałuję ani chwili spędzonej na czytaniu „Magicznych lat”. Historia, którą w me ręce oddał pan McCammon, jest jedną z tych, które już na zawsze pozostaną ze mną. Podczas lektury poczułam się jak jedna z mieszkanek sennego Zephyr. Czułam zapach otaczającej mnie przyrody oraz wszechobecną życzliwość jego mieszkańców. Chciałabym, abyście i Wy to poczuli. Dlatego też gorąco zachęcam Was – sięgnijcie po „Magiczne lata” i przeżyjcie podczas ich lektury wszystko to, co ja przeżyłam.

Moja ocena: 6/6
Za tak cudowną powieść dziękuję
wydawnictwu:
Recenzja bierze udział w wyzwaniu:

0Shares