"Jedyne dziecko" – Jack Ketchum [recenzja, 211]

Tytuł oryginalny: Only Child
Tłumaczenie: Bartosz Czartoryski
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Rok wydania: 2011
Oprawa: miękka
Ilość stron: 324
ISBN: 978-83-61386-07-0

Lydia McCloud na ślubie swojej młodszej siostry poznaje Arthura Danse’a. Mając za sobą nieudane małżeństwo, boi się wiązać z kolejnym mężczyzną. Jednakże Arthur jest czarujący, inteligentny, przystojny i na dodatek dobrze sytuowany. Wydaje się być idealnym kandydatem na przyszłego męża. Mimo początkowych obaw, kobieta godzi się wyjść za niego i wkrótce zawierają związek małżeński. Początkowe lata ich wzajemnego życia są niczym bajka. Lydia czuje się kochana i szczęśliwa u boku męża. Jednakże po narodzinach synka Roberta coś zaczyna się psuć. Arthur coraz częściej zaczyna wprowadzać do ich alkowy perwersyjne zabawy, które niekoniecznie podobają się jego żonie. Wkrótce jednak Lydia zauważa, że z jej synkiem dzieje się coś złego. Nie jest bowiem normalne, aby dziecko w wieku ośmiu lat nagle zaczęło się jąkać i moczyć w łóżko. Kiedy do Lydii dociera brutalna prawda, postanawia zrobić wszystko, aby uchronić swojego synka przed krzywdą, jaka go spotkała. Do czego zdolna jest zdesperowana kobieta? Jak daleko może posunąć się matka pragnąca obronić własne dziecko?

Tymczasem miejscowa policja prowadzi śledztwo w sprawie brutalnych morderstw, których ofiarami są młode kobiety. Wkrótce dochodzą do wniosku, że mają do czynienia z seryjnym mordercą. Każda kobieta została zabita w ten sam sposób. Wpierw były one wielokrotnie gwałcone, później okaleczane i podpalane, aby na samym końcu zginąć z rąk oprawcy. Kim jest morderca? Czy policji uda się go powstrzymać, zanim kolejna kobieta padnie jego ofiarą?

Z twórczością Ketchuma spotkałam się już kilkukrotnie. Nie boi się on przelewać na karty swoich powieści historii z piekła rodem. Krew leje się strumieniami, a trup ściele się gęsto w jego książkach. Jednakże oprócz typowych opowieści grozy potrafi on również napisać horror zgoła innego kalibru. Bez okrutnych bestii, zmutowanych stworów, kanibali i innych potworów. Prawdziwym horrorem wbrew pozorom jest zachowanie jednego człowieka względem drugiego. Mogłam się o tym przekonać już podczas lektury „Dziewczyny z sąsiedztwa”, która dogłębnie mną wstrząsnęła. Tamta historia już na zawsze pozostanie w mej pamięci. Tego typu opowieści się nie zapomina. Po prostu się nie da… „Jedyne dziecko” jest kolejną książką w dorobku pisarza, która przedstawia nam z brutalną szczegółowością, do czego tak naprawdę zdolni są ludzie. Krzywda wyrządzana dziecku i to przez jedną z najbliższych jemu sercu osób jest dla normalnych ludzi czymś nie do pomyślenia. Coś takiego mogłoby się zrodzić jedynie w umyśle chorego człowieka i dzięki Ketchumowi dane mi było poznać jednego z nich. A to, co przeczytałam, mnie – jako matkę, absolutnie przeraziło. Trudne dzieciństwo czy kłopoty w przeszłości nie są dla mnie wyjaśnieniem wszystkiego, co się później stało. Owszem, doświadczenia z lat dziecięcych w pewien sposób kształtują nas, wpływają na to, jacy jesteśmy. Jednakże wg mnie każdy jest kowalem własnego losu i tylko od nas zależy, czym będziemy kierować się w swoim życiu, jakich wyborów będziemy dokonywać i kim ostatecznie będziemy w przyszłości. Dlatego też w żaden sposób nie byłabym w stanie zrozumieć i usprawiedliwić zachowania i poczynań ojca Roberta.

Krok po kroku mogłam śledzić starania matki chłopca o to, by już więcej nikt nie wyrządził mu krzywdy. Czytając o kolejnych wydarzeniach miałam ochotę nawrzeszczeć na wszystkich przedstawicieli prawa, ślepo kierujących się przepisami i procedurami. System jest bezduszny, bezwzględny. Nie liczą się niczyje uczucia, nic się nie liczy. Ważne, aby postępować w zgodzie z prawem – nieistotne, że w tym samym czasie źle się dzieje i ktoś ponownie pada ofiarą swego oprawcy. Człowiek pragnie otrzymać wsparcie, pomoc od przedstawicieli systemu prawnego. Ufa, że sprawiedliwości stanie się za dość i otrzyma wszelką pomoc. Jednakże rzeczywistość rzadko kiedy bywa czarno – biała. Niejednokrotnie można poczuć się osamotnionym i oszukanym, wręcz zdradzonym w walce o dobro bezbronnej osoby. Postawiłam się na miejscu Lydii. Zaczęłam się zastanawiać, do czego sama byłabym zdolna, aby uchronić od złego moje dziecko. I wiecie, do jakich doszłam wniosków? Zrobiłabym wszystko, co tylko byłoby w mojej mocy. Nie ważne, jak daleko musiałabym się posunąć. Gotowa byłabym na każdy krok, byle tylko uchronić swoje dziecko. Dlatego nie dziwiła mnie determinacja głównej bohaterki powieści. Gorąco jej kibicowałam, aby zdołała sprawić, by sprawiedliwości stało się za dość. Zakończenie „Jedynego dziecka” niestety ponownie wytrąciło mnie z równowagi.

Jak wspomniałam na samym początku, drugim wątkiem powieści jest toczące się śledztwo w sprawie brutalnych mordów dokonywanych przez seryjnego zabójcę. Kryminalny wątek nijako stanowi tło dla historii Lydii i jej rodziny. Jednakże idealnie ją uzupełnia. Przeplata się z nią i sprawia, że jeszcze bardziej daje się odczuć grozę tego wszystkiego, co miał nam do przekazania autor.

„Jedyne dziecko” to kolejna książka, która mną wstrząsnęła. Podczas lektury targało mną tyle emocji, że nie byłabym w stanie wyrazić ich w swojej recenzji. Gniew, niedowierzanie, ból, zawiść, chęć mordu to tylko nieliczne z tych uczuć. Tę historię trzeba przeczytać, aby móc to zrozumieć. Nie jest to łatwa lektura, oj nie. Odradzam ją wszystkim tym, którzy mają słabe nerwy. To książka dla tych, którzy mimo przeżytej traumy związanej z lekturą tej historii, będą potrafili sobie z tym poradzić. To pozycja dla ludzi o silnych nerwach. Swego czasu czytałam podobną tematycznie książkę autorstwa Jodi Picoult „W imię miłości”. Tam również działa się krzywda małemu dziecka, krzywda tego samego typu, o jakiej przeczytamy w książce Ketchuma. Jednakże „Jedyne dziecko” jest o wiele trudniejszą historią. Przynajmniej dla mnie. Ta książka po prostu mnie przeraziła…

Moja ocena: 5/6
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu:
Recenzja bierze udział w wyzwaniu:
„Przeczytam tyle, ile mam wzrostu”

 

2Shares