„Igrzyska Śmierci. Trylogia” – Suzanne Collins

Choć od premiery trylogii „Igrzyska Śmierci” autorstwa Suzanne Collins minęło już trochę czasu, nigdy nie ciągnęło mnie do sięgnięcia po książki. Jedyne na co się zdobyłam, to obejrzenie ekranizacji dwóch pierwszych jej tomów – „Igrzyska śmierci” oraz „W pierścieniu ognia”, by zrozumieć, skąd się wziął cały ten szum dookoła tej historii. Nie powiem, to, co zobaczyłam na szklanym ekranie nawet mi się spodobało, mimo to nie czułam potrzeby zapoznania się z papierowym pierwowzorem.

Co więc się teraz zmieniło, że w końcu postanowiłam to zrobić? Szczerze mówiąc… nie wiem. Być może wpłynął na to fakt, że niedługo w kinach premierę mieć będzie ekranizacja ostatniego tomu, tzn „Kosogłosa”, a dokładniej rzecz biorąc jego kontynuacji, gdyż film podzielono na dwie części – wiadomo, z przyczyn czysto marketingowych, aby dwa razy zarobić na widzach, którzy szturmem ruszą do kin. To samo przecież uczyniono z ostatnim tomem przygód Harry’ego Pottera – „Insygniami Śmierci”. A może powód był prozaiczny – nie miałam sposobności sięgnięcia po książki, bo ich po prostu nie miałam? Kiedy więc w mojej biblioteczce pojawiła się cała trylogia i to w wydaniu jednotomowym chyba po prostu nie miałam już żadnej wymówki, by nie zapoznać się z tą historią.

Nie zamierzam w tym miejscu przybliżać wam fabuły, gdyż w przypadku pozycji zawierającej pełną trylogię byłoby to niezmiernie trudne i nie obyłoby się bez ujawniania szczegółów opowiedzianej w niej historii. Poza tym doskonalę zdaję sobie sprawę, że większość z was, nawet jeśli nie czytała książek, to z całą pewnością oglądała dotychczasowe ekranizacje, albo słyszała o historii bohaterów od swoich znajomych. Niepotrzebnie więc bym się tu jedynie powtarzała i zanudzała was na śmierć informacjami, które są wam doskonale znane. Skupię się więc na czymś innym – swoich odczuciach podczas lektury i tuż po niej.

Zaczęłam czytać i całkowicie zatraciłam się w lekturze. Nie istniało nic poza książką. Czytałam nie bacząc na upływający czas, wzywające mnie codzienne obowiązki czy też zaczerwienione i piekące oczy – dolegliwość, która zawsze pojawia się u mnie po długotrwałym śledzeniu tekstu. Jedyne, co było dla mnie istotne, to historia Katniss Everdeen – dziewczyny, która igrała z ogniem; która pewnego dnia nieświadomie rzuciła wyzwanie Kapitolowi wzniecając tym samym iskrę wśród mieszkańców pozostałych dystryktów do wystąpienia przeciwko obowiązującej władzy; która stała się symbolem rebelii przeciwko uciskowi i niesprawiedliwości – Kosogłosem.

Po raz kolejny utwierdziłam się w przekonaniu, że ekranizacja jakiejkolwiek książki nigdy nie dorówna jej samej. Tak też jest w przypadku historii Katniss Everdeen. Co prawda nie widziałam jeszcze ostatniej części, jednakże mając za sobą seans „Igrzysk śmierci” oraz „W pierścieniu ognia” wyraźnie widzę, jak wiele rzeczy zostało pominiętych. Być może uznano je za mało znaczące i niewiele wnoszące do fabuły filmu, jednakże w moim odczuciu to właśnie te drobne szczegóły wielokrotnie nadają odpowiedni klimat powieści i tłumaczą dlaczego coś się stało tak, a nie inaczej.

Świat wykreowany przez autorkę jest przerażający i brutalny. Mamy tu organizowane co roku, na pamiątkę Mrocznych Dni i ku przestrodze, tzw Głodowe Igrzyska, w których młodzi ludzie (trybuci) zmuszeni są walczyć pomiędzy sobą na śmierć i życie na specjalnie przygotowanych arenach, a ich rodziny i bliscy mogą się temu jedynie bezsilnie przyglądać, by później opłakiwać ich bezsensowną śmierć. Straszne jest to, że owe Igrzyska stanowią główną rozrywkę dla mieszkańców Kapitolu (najważniejszego miasta w futurystycznym państwie Panem, zawiadującego życiem obywateli innych miast w pozostałych dystryktach), którzy po prostu świetnie się bawią śledząc poczynania trybutów walczących o przetrwanie i niewiele zastanawiają nad tym, że ku ich uciesze giną niewinne dzieci. Przerażająca jest w ogóle przepaść społeczna dzieląca mieszkańców Kapitolu a resztę obywateli państwa Panem. Ci pierwsi opływają w dostatki i wszelakie luksusy, jakie tylko mogą sobie wymarzyć; wymuszają wymioty, aby móc bez przeszkód, dla czystej przyjemności, opychać się przygotowanymi dla nich smakołykami. Tego samego nie mogą powiedzieć znajdujący się w pozostałych dystryktach ludzie, którzy niejednokrotnie przymierają głodem i ledwo wiążą koniec z końcem starając się przeżyć. Nic więc dziwnego, że potrzebna była zaledwie iskra, aby czara goryczy się w końcu przelała i doszło do powtórki wydarzeń, które dziś nazywane są Mrocznymi Dniami.

„Katniss Everdeen, dziewczyna, która igra z ogniem, wznieciła iskrę, a ta, nie ugaszona w porę, podpali całe Panem i rozpęta się piekło.”

Bardzo ważnymi elementami całej historii są świetna kreacja poszczególnych bohaterów oraz emocjonalny wpływ ich losów na czytelnika. Autorka bezbłędnie ukazała ich wzajemne relacje oraz wewnętrzne metamorfozy pod wpływem tego, co ich po drodze spotyka. Wraz z nimi doświadczamy zarówno radości oraz przyjemności, ale też mnóstwa cierpień i niewysłowionego bólu. Patrzymy na ich załamania i łzy, a także walkę o to, by ponownie powstać. Przyglądamy się, jak zawierają się nowe przyjaźni i rozchodzą się ścieżki niegdyś bliskich sobie ludzi. Jesteśmy świadkami gasnących miłości oraz wybuchu zupełnie nowych uczuć. Nie jeden raz zaznajemy bolesnej zdrady… Bohaterowie gubią się w tym, co czują i czego pragną, a my razem z nimi próbując odgadnąć, jak ostatecznie potoczą się ich losy. Tu nic nie jest proste i przewidywalne. Do końca nie wiadomo, jak się to wszystko zakończy – włączając w to romantyczny wątek rozgrywający się pomiędzy trojgiem głównych bohaterów: Katniss, Peetą oraz Galem.

Gdybym mogła cofnąć czas i jeszcze raz sięgnąć po tę trylogię, tym razem zdecydowałabym się na wydanie trzytomowe zamiast jednej, potężnej, ponad ośmiuset-stronicowej cegły. Mimo tego, że samą historię czytało mi się naprawdę szybko, boleśnie odczułam skutki wielogodzinnych posiedzeń z książką w ręku. Swoje waży, przez co po odkładaniu jej na bok nie czułam nadgarstka i ramienia. Auć. Tego typu wydanie odpada dla kogoś, kto lubi zabrać ze sobą lekturę gdzieś w trasę, aby poczytać w drodze do pracy czy po prostu w plenerze. Za duża, za ciężka, po prostu niewygodna. Na całe szczęście nie spełniło się moje czarnowidztwo związane z jej okładką. Mam wydanie w miękkiej oprawie i przez cały czas obawiałam się, że czytanie książki pozostawi widoczne ślady na grzbiecie czy rogach, a przy moim pedantyzmie związanym z książkami byłabym po prostu z tego powodu chora. Na całe szczęście nic takiego się nie stało. Uff…

A jeśli już jesteśmy przy sięganiu po tę trylogię… jeśli nadal tego nie zrobiliście, nadróbcie to czym prędzej! Filmy filmami, ale tego, czego doświadczycie podczas lektury książek żadna ekranizacja wam nie zapewni. Teraz nadarza się ku temu świetna okazja – wspomniana na samym początku zbliżająca się premiera ekranizacji ostatniej części, czyli „Kosogłosa”. Przeczytajcie trylogię, a potem obejrzyjcie na spokojnie film i przekonajcie się sami, jak wiele byście stracili nie zaznajamiając się z papierowym pierwowzorem.

Moja ocena: 6/6

Tytuł oryginalny: The Hanger Games; Catching Fire; Mockingjay
Tłumaczenie: Małgoszata Hesko-Kołodzińska, Piotr Budkiewicz
Wydawnictwo: Media Rodzina
Rok wydania: 2014
Oprawa: miękka, filmowa
Format: 155 x 235 mm
Liczba stron: 824
ISBN: 978-83-7278-998-3

„Igrzyska śmierci. Trylogia” do nabycia w księgarni

TaniaKsiazka

5Shares