„Gran Hotel” – o serialu słów kilka

Odkąd ruszył u nas Netflix pojawiła się dla mnie szansa obejrzenia wielu różnorodnych seriali, o których prędzej nawet nie słyszałam. Jednym z nich jest właśnie „Gran Hotel” – serial produkcji hiszpańskiej w reżyserii Carlosa Sedesa, bijący w rodzimym kraju rekordy popularności, często porównywany do brytyjskiego „Downton Abbey” ze względu na osadzenie akcji w podobnych ramach czasowych (początek XX wieku) oraz ogólny schemat fabuły.

Historia rozpoczyna się od przyjazdu Julio Olmedo (Yon Gonzales) do Gran Hotelu, gdzie ma nadzieję dowiedzieć się, co stało się z jego siostrą Cristiną (Paula Prendes), która pracowała tu jako pokojówka i od dłuższego czasu nie daje znaku życia rodzinie. Udaje mu się zdobyć posadę kelnera i szybko zyskuje sojusznika w osobie Andresa (Llorenc Gonzales), jednego z kelnerów, syna ochmistrzyni Angeli (Concha Velasco).

Andres (z lewej) i Julio (z prawej)

Z każdym kolejnym dniem Julio coraz bardziej poznaje nie tylko pracowników hotelu, ale przede wszystkim jego właścicieli – rodzinę Alarcon i jej mroczne sekrety. Zbliża się też do córki Doni Teresy (Adriana Ozores) – Alicii (Amaia Salamanca), która zgadza się pomóc mu odkryć prawdę na temat zaginięcia jego siostry.

Żadne z nich nie spodziewa się jednak tego, iż połączy ich coś więcej niż chęć rozwiązania zagadki zniknięcia pokojówki – żarliwa miłość, która z uwagi na czasy i dzielący ich status społeczny nie powinna się zrodzić…

Tyle słowem wstępu 🙂 A teraz przejdźmy do tego, dlaczego warto poświęcić nieco czasu i obejrzeć ten hiszpański serial.

Przyznam szczerze, że rozpoczynając z nim moją przygodę obawiałam się trochę, iż będzie to kolejny tasiemiec rodem z brazylijskich telenowel, których bez liku w telewizji. Na całe szczęście już po kilku odcinkach zdałam sobie sprawę, iż tamte do kostek nie dorastają „Gran Hotelowi”. Jest on zgrabnym połączeniem dramatu z kryminałem, w którym na główny plan wysuwa się niemająca prawa bytu miłość dwojga młodych ludzi wywodzących się z dwóch skrajnie różnych światów.

Historia rozgrywa się na początku XX wieku, czyli w czasach, w których podziały klasowe były czymś normalnym i w których nieprzychylnym okiem patrzyło się na jakiekolwiek mezalianse. Śledząc losy bohaterów doskonale widać podział na państwo i służbę. Tu każdy zna swoje miejsce oraz przysługujące mu prawa. Oczywiście tym, którzy wywodzą się ze szlachty, którzy posiadają znane nazwisko wolno o wiele więcej niż osobie z nizin społecznych, której warunki bytowe częstokroć uwłaczają ludzkiej godności.

Pracownicy hotelu są świadkami wielu niegodziwości – intryga goni tu bowiem intrygę, zdrada zdradę, jedno kłamstwo pociąga za sobą drugie, a czasami dochodzi nawet do… zabójstw. Najważniejsza jest tu bowiem władza – władza nad hotelem, który z uwagi na wprowadzone niedawno modernizacje jak np prąd elektryczny stał się łakomym kąskiem dla wielu osób i powodem ciągłych przepychanek i knutych za plecami knowań i prowokacji.

Mistrzynią tego typu działań jest Donia Teresa Alarcon, która dla zachowania dobrego imienia zarówno hotelu jak i rodowego nazwiska gotowa jest dosłownie na wszystko. Ma jednak godnego przeciwnika w osobie Diego Murquii (Pedro Alonso) – narzeczonego, a z czasem męża jej najmłodszej córki Alicii. Trudno mi orzec, której z tych dwóch postaci bardziej nienawidziłam oglądając kolejne odcinki. Chyba Diego, bowiem Donia Teresa miewała odruchy serca, zwłaszcza pod sam koniec, zaś Diego jak był, tak i pozostał wyrachowanym draniem.

Do rodziny Alarconów należą również Javier (Eloy Azorin) oraz Sofia (Luz Valdenebro) – rodzeństwo Alicii. Ten pierwszy jest pijakiem, bawidamkiem, typowym kobieciarzem, dla którego nie liczy się nic poza kolejną panną w łóżku i dobrą zabawą. Sofia z kolei jest żoną markiza Alfredo Vergara (Fele Martinez), którego marzeniem jest zostać dyrektorem Gran Hotelu. Javier, mimo iż daleko mu do ideału, daje się lubić i szybko zyskał moją sympatię. Przez swój charakter oraz wrodzoną naiwność często wplątuje się w dwuznaczne sytuacje, nie tylko ściągając na siebie niepotrzebnie kłopoty, ale też inicjując przy tym wiele zabawnych scen.

Sofia natomiast od samego początku nie przypadła mi do gustu, a im dalej rozwijała się historia, tym bardziej uwidaczniał się jej podły charakter. Choć ze wszystkich sił starała się udowodnić, że nie jest taka zła jak jej matka, momentami okazywała się być jeszcze gorszą kobietą niż ona. Nie raz żal mi było jej męża – Alfredo, który mimo wysokiego urodzenia nie był tak wyrachowany jak reszta przedstawicieli jego klasy, potrafił współczuć i okazać dobre serce potrzebującym – niezależnie od ich statusu społecznego.

Gran Hotel jest prestiżowym miejscem, takim, w którym nie zawahają zatrzymać się nawet królowie. Tu wszystko musi być eleganckie, łącznie ze służbą. Nad tym, by wyglądała ona należycie oraz żadnemu z gości niczego nie zabrakło pieczę sprawują kierownik sali, ale przede wszystkim ochmistrzyni w osobie Angeli (Concha Velasco). Choć sama należy do służby nie obawia się wyrazić własnej opinii, a często też postawić się właścicielce hotelu. Kryje się za tym pewna tajemnica sprzed lat, którą obie panie skrzętnie ukrywają i która sprawia, że ich losy – czy tego chcą, czy nie – zostały na zawsze powiązane. Choć Angela wydaje się ostra, niedostępna i bardzo zasadnicza, w rzeczywistości jest typem człowieka, o którym mówi się „dusza nie człowiek”. Należy do tych postaci, które z miejsca obdarza się sympatią i których losom kibicuje się od początku do samego końca.

Nie byłoby wątku kryminalnego bez policjantów zajmującymi się popełnianymi zbrodniami. W tym wypadku dwóch – detektywa Ayali (Pep Anton Munoz) i jego pomocnika – agenta Hernando (Antonio Reyes). I tu muszę przyznać twórcom serialu, iż stworzyli cudowny duet śledczych, na których działania patrzy się z przyjemnością w każdej sytuacji. Stanowią oni swoje przeciwieństwa. Ayala jest poważny, inteligentny, ma prawdziwy zmysł detektywistyczny i nie daje sobą manipulować. Pod wieloma względami bardzo przypominał mi Herculesa Poirota z powieści Agathy Christie. Hernando, no cóż… w większości wypadków bardziej przeszkadza niż pomaga, ale w zabawny sposób, przez co właśnie tak dużą sympatię zdobywa tych dwoje w oczach widza.

Gdyby ktoś kazał mi wymienić minusy serialu „Gran Hotel”, to chyba jako jedyny wskazałabym ten, iż za szybko się kończy. Mimo iż liczy on sobie trzy sezony (na Netfliksie łącznie 66 odcinków po około 45 minut każdy), to wciąga tak bardzo, że nie wiadomo kiedy, a już dociera się do zakończenia historii. Doprawdy z ciężkim sercem rozstawałam się z bohaterami serialu. Muszę jednak przyznać, iż jego twórcy dopięli wszystko na ostatni guzik. Każdy wątek został wyjaśniony i odpowiednio zakończony, no może z wyjątkiem tego dotyczącego Doni Sofii, której los, moim zdaniem, powinien potoczyć się zgoła inaczej.

Podsumowując: „Gran Hotel” to naprawdę świetny, wielowątkowy serial kostiumowy, z niesamowitym klimatem ówczesnych czasów oraz doskonałą grą aktorską. Przypadnie do gustu zarówno miłośnikom historii społeczno-obyczajowych, jak i kryminalnych. Żałuję, że dotąd nie wydano go w naszym kraju na dvd, gdyż z przyjemnością widziałabym go w moich prywatnych filmowych zbiorach, by w przyszłości móc raz jeszcze powrócić do historii miłości chłopaka z nizin społecznych do panienki z wyższych sfer.

Na koniec jeszcze tylko kilka ciekawostek 🙂

  • Serial nakręcono w Pałacu Magdaleny w Santander oraz w Patones de Arriba w Hiszpanii. Olbrzymia popularność serialu sprawiła, iż Pałac Magdaleny w 2012 roku po raz pierwszy w historii udostępniono dla zwiedzających.
  • Cantaloa, w której rozgrywa się część wydarzeń, nie jest wcale najbliżej położonym miastem od Gran Hotelu, o czym mowa w serialu, ale… nawet nie istnieje.
  • Na podstawie serialu powstała książka pt „El secreto de Angela” autorstwa Marii Lopez Castano
  • Juan Luis Galiardo, serialowy Ernesto, zmarł 22.06.2012 roku. Jego rola w serialu została zakończona wyjazdem z Gran Hotelu.

21Shares