Furia – inne określenie wściekłości, czyli (jak podaje Wikipedia) jest to „stan emocjonalny skrajnego wzburzenia powodowany ogromnym gniewem, zwykle łatwo rozpoznawalny przez otoczenie osoby będącej w tym stanie.”
Ciekawe, czy dla mojego męża było to równie łatwe do stwierdzenia, gdy patrzył na mnie, kiedy czytałam książkę Michała Larka…
Rok 1992. W lesie, nieopodal niewielkiej wsi, odnalezione zostają zwłoki kobiety. Wezwani na miejsce zdarzenia funkcjonariusze z Wydziału Kryminalnego – z komisarzem Harry’m uznawanym za Clinta Eastwooda poznańskiej policji na czele – dość szybko ustalają w toku prowadzonego śledztwa, iż w okolicy widziany był obcy mężczyzna o ciemnej karnacji, podróżujący niebieskim żukiem. Tylko czy to on zabił, czy też po prostu miał pecha znaleźć się tego feralnego dnia niedaleko miejsca, w którym doszło do tragedii?
Kiedy dochodzi do kolejnej zbrodni o podobnym modus operandi, pojawia się przypuszczenie, iż mogą mieć do czynienia z seryjnym zabójcą. Rozpoczyna się wyścig z czasem, w którym stawką jest życie kolejnych kobiet…
Zapowiadało się tak dobrze. Co więc poszło nie tak? Dlaczego dotarłszy do ostatniej strony powieści mam ochotę o niej po prostu zapomnieć?
Na początek błędy. Coś, czego po prostu nienawidzę podczas czytania książek. I to błędy nie tylko w postaci zwykłych literówek, powtórzeń czy nieodpowiedniej formy czasownika w stosunku do osoby wykonującej daną czynność („mężczyzna, która ślini”), które można by było zwalić na słabo przeprowadzoną korektę, ale przede wszystkim błędy logiczne. Na stronie 24 czytamy: „Kowalski przełknął ostatni kęs lukrowanego pączka i pokręcił przecząco głową”. Potem następuje dialog, po czym na kolejnej stronie ten sam policjant „wzruszył ramionami, przełknął ostatni kęs pączka (…).” Czy istnieją dwa ostatnie kęsy? Jak już jeden się przełknęło, pączek się skończył, to skąd się wziął kolejny kęs? Albo inny przykład. Strona 238-240. Posterunkowa Katia przeprowadza rozmowę z osobą blisko spokrewnioną z podejrzanym o zbrodnie. Po czym ową rozmowę kończy sierżant Kowalski, którego prędzej z policjantką nie było, a która teraz po prostu wyparowała (str. 246-247).
Kolejny minus „Furii” Larka to kreacja jego bohaterów, a właściwie jej brak. Z zarysu fabuły widniejącego na okładce książki wywnioskować można, iż „Harry, legenda poznańskiej policji” będzie postacią wiodącą w całej historii. Nie stroniący od alkoholu i kobiet, o którego sposobach na twardych „klientów” krążą legendy wśród policjantów. Spodziewałam się, że oto będę miała do czynienia z bohaterem, który na długo zapadnie w mojej pamięci. Tymczasem pojawia się on na kartach powieści niczym na lekarstwo. I jakby tego było mało później gdzieś przepada (nie wiadomo gdzie) i tyle go widzieli. Dalej mamy Katię Domagałę – nową posterunkową Wydziału Kryminalnego, która ma pecha rozpocząć swój pierwszy dzień w Wojewódzkiej z boleśnie dającym się jej we znaki okresem… Zresztą nie tylko jej, bo i kolegom po fachu, z którymi akurat ma w owym czasie do czynienia, również. Później zresztą nie jest lepiej – wiecznie opryskliwa, burkliwa i na domiar złego na karku z matką dewotką. Nic więc dziwnego, że nie udało jej się wzbudzić mojej sympatii. Sierżanci Ostrowski i Kowalski są niczym Flip i Flap. Pierwszy jest długowłosym wielkoludem zafiksowanym na utworach polskiej metalowej kapeli KAT, drugi pulchnym osobnikiem lubującym się w lukrowanych pączkach (naprawdę? musiał pojawić się stereotyp policjanta jedzącego pączki?). Z tych „dobrych” przewijają się jeszcze przełożeni wspomnianych przed chwilą funkcjonariuszy, ale niczego sobą nie wnoszą, stanowią jedynie tło dla całej reszty. Kto nam pozostał? Zabójca. Jako jedyny wzbudził we mnie jako takie uczucia. Co prawda jedynie litość i pożałowanie, ale jednak – to już zawsze coś! W jego przypadku autor choć trochę się postarał i nakreślił jako taki jego obraz, rzucając nawet ochłap w postaci wspomnienia z atmosfery panującej w jego rodzinnym domu, z której mogło (ale nie musiało, bo nigdzie nie jest to powiedziane) wyniknąć jego późniejsze skrzywienie psychiczne i wybuchy agresji.
Coś, co mogło stanowić o wielkim plusie powieści, a mianowicie osadzenie całej historii na początku lat dziewięćdziesiątych, zaledwie trzy lata po roku 1989 (dacie przełomowej w historii Polski, jak i Europy), niestety działa na jej niekorzyść. Dlaczego? Znacie takie powiedzenie, że kota można zagłaskać? Podobnie jest z tą książką. Co i rusz przypominane nam jest (bo pewnie zapomnimy w trakcie lektury…) to, iż mamy wczesne lata dziewięćdziesiąte. Jak nie „słuchamy” wraz z bohaterami kolejnych przebojów tamtych lat, to „oglądamy” filmy na VHS, w których występują znane gwiazdy kina, innym razem gramy na Amidze 500 Plus bądź Game Boy’u, czytamy ówczesną prasę, albo po prostu o tym rozmawiamy. Wiecie, ja wszystko rozumiem – trzeba jakoś nakreślić ducha tamtych czasów, by czytelnik mógł się bardziej wczuć w historię. No ale bez przesady…
I na koniec jeszcze kwestia, która chyba najbardziej raziła mnie w całej powieści. Przedstawienie kobiet i mężczyzn jako takich. Tu praktycznie każdy napotkany facet w głowie ma tylko jedno – seks i alkohol. Z czego ten pierwszy stoi dumnie na piedestale męskich priorytetów. U Larka większość mężczyzn to typowe psy na baby – wiecznie oglądają się za spódniczkami i każdą zaciągaliby do łóżka. A kobiety? Tu jest jeszcze gorzej… Zawsze chętne, bez oporów, gotowe na wszystko. A potem mają pretensje, że zostały skrzywdzone… Naprawdę? Czy taki obraz płci pięknej chce nam przekazać autor? Ja – jako kobieta – mówię stanowczo NIE, NIE ZGADZAM SIĘ na coś takiego. To jest po prostu żenujące i uwłaczające każdej kobiecie.
Naprawdę nie lubię mówić źle o książkach. Niestety lektura „Furii” Michała Larka okazała się mocno rozczarowująca. Jedyny jej plus to taki, że naprawdę da się ją szybko przeczytać. A wszystko dzięki krótkim rozdziałom i szybkiemu tempu akcji (jak dla mnie aż za bardzo…). Pozwoliło mi to błyskawicznie dotrzeć do ostatniej strony, gdzie historia nagle się urywa i zapewne znajdzie ciąg dalszy w kolejnym tomie (gdyż „Furia” otwiera serię kryminalną pt Dekada), po który jednak nie sięgnę… Panie Michale, proszę się nie gniewać, ale mam po prostu dość.
Moja ocena: 2/6
Wydawnictwo: Czwarta Strona
Rok wydania: 2017
Seria/Cykl: Dekada, tom 1
Oprawa: miękka
Liczba stron: 424
ISBN: 978-83-7976-716-8