„Chaos” – L.J. Shen

Zacznę od tego, że naprawdę nie wiem, co jest ze mną nie tak… Dlaczego sięgnęłam po kontynuację czegoś, co absolutnie nie przypadło mi do gustu? [mówię o „Intrydze” – poprzednim tomie „Świętych Grzeszników” L.J. Shen] Czyżby powodowała mną nadzieja, iż może kolejna część serii okaże się lepsza od swej poprzedniczki? A może poczucie pewnej konsekwencji – skoro już coś zaczęłam, a na półce czekał tom drugi, to wypadałoby się z nim po prostu zapoznać? Cokolwiek mną kierowało, sprawiło, że z oporami (i to sporymi, możecie mi wierzyć!) wzięłam „Chaos” do ręki i zaczęłam go czytać.

Powiem wam jedno – nigdy więcej!

Na wstępie warto zaznaczyć, iż „Chaos” jest silnie powiązany z poprzednim tomem serii – „Intrygą”, dlatego też jeśli dotąd po nią nie sięgnęliście, darujcie sobie lekturę „Chaosu”. Choć jeśli mam być szczera, możecie sobie w ogóle odpuścić sięganie po tom pierwszy – przynajmniej zaoszczędzicie sobie nerwów i nie stracicie czasu na mocno przeciętną książkę.

Podobnie jak w „Intrydze”, tak i tutaj mamy do czynienia z dwojgiem głównych bohaterów, z punktu widzenia których poznajemy całą historię. W poprzednim tomie prym wiedli Baron „Brutal” Spencer oraz Emilia LeBlanc, zaś tutaj „zaszczyt” ten przypadł w udziale Dean’owi „Szatanowi” Cole’owi (jednemu z czworga przyjaciół – Brutal, Dean, Jamie, Trent – tworzących w czasach szkolnych grupę HotHoles, a obecnie będących współwłaścicielami prężnie prosperującej firmy przynoszącej im grube miliony zysku) oraz Rosie LeBlanc – młodszej siostrze Emilii, chorej na mukowiscydozę.

Historia rozpoczyna się mniej więcej tak…

Przed wielu laty nastoletnia Rosie i niewiele starszy od niej Dean zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia. Jednak coś, a raczej ktoś stał na przeszkodzie ku ich obopólnemu szczęściu – Emilia, siostra Rosie, która wówczas była dziewczyną Deana. Obecnie Millie zaręczona jest z Brutalem, zaś Dean co i rusz zabawia się z inną panienką, chla na umór i nie stroni od trawki. Pewnego dnia spotykają się w windzie budynku, w którym oboje mieszkają. To właśnie wtedy Dean postanawia, że Rosie będzie jego. Tylko że dla niej to nie jest takie proste. Po pierwsze Dean jest byłym chłopakiem jej siostry i już samo to byłoby dość niekomfortowe, gdyby wyszło na jaw, że się spotykają. Po drugie świadomość tego, iż jest ona nieuleczalnie chora sprawia, że nie mogłaby się z nim związać na stałe, gdyż to byłoby w stosunku do niego nie fair. Ale Dean nie zamierza się poddać…

„Słowa „poddać się” nie było w moim słowniku. Kiedy czegoś chciałem, brałem to. A ja chciałem jej. I to bardzo.”

Muszę przyznać, iż przebrnięcie przez tę powieść było dla mnie istną męczarnią. Zasiadłam do niej pełna sprzecznych uczuć – zniechęcona po „Intrydze”, która mocno mnie rozczarowała, ale też z tlącą się we mnie małą iskierką nadziei na to, że może tym razem będzie lepiej… że może akurat historia Rosie i Deana zdoła do mnie przemówić, a całość okaże się nie być taka zła, jak mi się wydawało. Niestety szybko przekonałam się, że me nadzieje były płonne, a historia tych dwojga okazała się być nie tylko wtórna i do bólu przewidywalna, lecz po prostu ciężko strawna.

Podczas lektury zastanawiałam się, jak wygląda życie erotyczne autorki… a właściwie jej podejście do kwestii seksu, pożądania, ogólnie relacji damsko-męskich. Dla mnie nie jest do końca normalne to, iż podniecenie można osiągnąć słysząc z ust mężczyzny tego typu słowa jak:

„- Czego chcesz? – westchnęłam.
– Ciebie w moim łóżku, bawiącą się moimi jajami, gdy ja będę ssać ci cycki, aż zaczną krwawić. Może zrobisz mi dobrze. (…)
– Potrójne kurde. Teraz byłam mokra.”

„- Mam ci za to ochotę strzelić w oko ładunkiem mojej superspermy.”

A jednak Rosie się to udawało. Jaki głodny kawałek by jej nie wcisnął, jaką bzdurę nie wypuścił ze swych ust… ona zawsze miała na niego ochotę – chociaż oczywiście wzbraniała się jak tylko mogła (bo przecież Emilia… bo choroba… a i tak wszyscy wiemy, co było dalej).

„Chaos” niestety jest nie mniej wulgarny od poprzedniego tomu „Świętych Grzeszników” – o czym chyba zdążyliście się już przekonać, czytając powyższe fragmenty powieści. Co i rusz przeczytacie o cipkach, pieprzeniu, rżnięciu itp… jakby nie można było napisać romansu/erotyka w sposób bardziej kulturalny, z większym wyczuciem, zachowaniem dobrego smaku. Zamiast tego dostaniecie coś takiego:

„(…) pieprzyłeś ją wzrokiem (…) Chciałeś wcisnąć jej twarz w czyjś talerz i wziąć ją mocno od tyłu.”

Sprowadzało się to do tego, że sceny seksu czy w ogóle jakiekolwiek zbliżenia damsko-męskie zamiast wywoływać we mnie emocje i pobudzać moją wyobraźnię, niejednokrotnie budziły we mnie niesmak i zniechęcenie.

Do tego wszystkiego powieść ta jest bardzo schematyczna. Niby otrzymaliśmy nowych głównych bohaterów, jednakże pod wieloma względami są oni podobni do swych poprzedników. W „Intrydze” Brutal miał złe doświadczenia z młodości, które naznaczyły go na resztę życia sprawiając, że zagościł w nim mrok. Dean niczym się pod tym względem od niego nie różni. On także skrywa przed Rosie pewien sekret, coś z jego przeszłości, co po dziś dzień stanowi dla niego olbrzymi problem sprawiając, że coraz częściej sięga po wszelkiego rodzaju używki. A Rosie? Czym ona różni się od swej siostry? Obie są córkami służących, co samo w sobie je w pewien sposób naznaczyło na resztę ich życia. Jednakże w jej przypadku autorka poszła o krok dalej obdarzając ją nieuleczalną chorobą – przez co niby jej postać miała być bardziej tragiczna i wzbudzać większe emocje. We mnie ich jednak nie wzbudziła… Szczerze mówiąc zupełnie obojętne było dla mnie to, czy mimo choroby uda jej się osiągnąć szczęście u boku Deana, czy też może zostanie ona przez nią pokonana, przez co cała ich miłość nabrałaby jeszcze większego tragizmu i gorzkiej słodyczy. Podobnie Dean. Zupełnie nie interesowało mnie to, czy uda mu się zdobyć jego Rachelę – jak niejednokrotnie określał Rosie, odnosząc się do jednej z biblijnych przypowieści.

Sprowadza się to do pytania – dlaczego więc czytałam tę książkę dalej, zamiast przerwać lekturę, rzucić ją w kąt i po prostu o niej zapomnieć? Ha! Żebym to ja wiedziała… Chyba ponownie górę wzięła nade mną moja masochistyczna strona i upór – skoro już zaczęłam, to skończę.

Aaaa zapomniałabym o najlepszym! Błędy! Wszechobecne błędy w tekście! Spoglądając na informacje dotyczące tej książki, zawarte na jej wstępie, wyraźnie widać, że nad korektą pracowały dwie osoby – Ewdokia Cydejko oraz Agnieszka Jeż. A przecież to nie jedyne osoby, przez których ręce ten tekst się przewinął, zanim ukazał się w finalnej swej wersji pod postacią książki, która trafiła do księgarń, a tym samym w ręce czytelników. Spoglądając na ilość błędów, które zaznaczyłam podczas lektury, mocno się zastanawiam, czy te nazwiska zostały tam wpisane jedynie pro-forma i czy w ogóle została tu przeprowadzona jakakolwiek korekta…

I to chyba by było na tyle. Powiedziałam, co chciałam na temat powieści L.J. Shen. A teraz zamierzam o niej zapomnieć…

Tytuł oryginalny: Ruckus
Tłumaczenie: Sylwia Chojnacka
Wydawnictwo: Edipresse Książki
Rok wydania: 2018
Seria/Cykl: Święci Grzesznicy, tom 2
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 360
ISBN: 978-83-8117-542-5


2Shares