8. "Chemia śmierci" Simon Beckett

Tytuł oryginalny: The Chemistry of Death
Wydawnictwo: Amber
Data wydania: 2006
Tłumaczenie: Jan Kraśko
Stron: 247
ISBN: 83-241-2445-4
Oprawa: twarda
Półka: pożyczone
Moja ocena: 5/6

Przeczytana: 24.03.2012r

Simon Beckett to Brytyjczyk, który od 1992 roku pracował jako niezależny dziennikarz dla takich gazet i czasopism jak: „The Times”, „The Independent on Sunday”, „The Daily Telegraph” i „The Observer”. Beckett miał okazję zwiedzić Farmę Ciał w Tennessee, która stała się dla niego inspiracją do napisania międzynarodowych bestsellerowych thrillerów. Napisał co prawda wpierw kilka powieści i nowel kryminalnych, jednakże prawdziwy rozgłos przyniosła mu książka wydana w 2006 roku – „Chemia śmierci”, należąca do gatunku thrilleru medycznego. Książka ta została nominowana do nagrody Złoty Szkielet, przyznawanej w gatunku powieści kryminalnych. „Chemia śmierci” stała się początkiem cyklu o przygodach Davida Huntera. Wydano jeszcze trzy inne książki o przygodach Davida.
Do przeczytania książki w głównej mierze skłoniła mnie zachęcająco wyglądająca okładka. Oprawa graficzna jest mroczna, od razu kojarzy się człowiekowi ze śmiercią, nawet jeśli nie zwróci się bezpośredniej uwagi na sam tytuł – tu i tam muchy wśród kropelek krwi… przyciemniane rogi okładki przypominające czarną ziemię… Poza tym wyszczególniona na czerwono informacja, że „po trzydziestu sekundach przechodzi cię dreszcz. Po minucie masz serce w gardle. A kiedy kończysz czytać, dziękujesz Bogu, że to tylko powieść” przeważyła szalę i sięgnęłam po powieść Becketta.

Autor od samego początku zaczyna swoją książkę z mocnym akcentem. Bezceremonialnie i z brutalną szczerością obrazuje nam pełen proces rozkładu ciała ludzkiego, nie dając nam żadnych wątpliwości co do tego, czym tak naprawdę jesteśmy i co z nas zostanie, kiedy pożegnamy się z życiem…

„Ciało ludzkie zaczyna się rozkładać cztery minuty po śmierci. Coś, co było kiedyś siedliskiem życia, przechodzi teraz ostatnią metamorfozę. Zaczyna trawić samo siebie. Komórki rozpuszczają się od środka. Tkanki zmieniają się w ciecz, potem w gaz. Już martwe, ciało staje się stołem biesiadnym dla innych organizmów. Najpierw dla bakterii, potem dla owadów. Dla much. Muchy składają jaja, z jaj wylęgają się larwy. Larwy zjadają bogatą w składniki pokarmowe pożywkę, następnie migrują. Opuszczają ciało w składnym szyku, w zwartym pochodzie, który podąża zawsze na południe. Czasem na południowy wschód lub południowy zachód, ale nigdy na północ. Nikt nie wie dlaczego.
Do tego czasu zawarte w mięśniach białko zdążyło się już rozłożyć, wytwarzając silnie stężony chemiczny roztwór. Zabójczy dla roślinności, niszczy trawę, w której pełzną larwy, tworząc swoistą pępowinę śmierci ciągnącą się aż do miejsca, skąd wyszły. W sprzyjających warunkach – na przykład w dni suche i gorące, bezdeszczowe – pępowina ta, ten pochód tłustych, żółtych, rozedrganych jak w tańcu czerwi, może mieć wiele metrów długości. Jest to widok ciekawy, a dla człowieka z natury ciekawskiego cóż może być bardziej naturalne niż chęć zbadania źródła tego zjawiska?”

Takie słowa mogą wzbudzić w co poniektórych osobach odrazę i odruch wymiotny. Nie każdy bowiem potrafi czytać o czymś takim bez żadnych emocji, na zimno, nie wyobrażając sobie tego całego gnilnego procesu i wszechobecnego robactwa kłębiącego się w martwym ciele. Mnie osobiście taki wstęp bardzo się spodobał, dał mi bowiem nadzieję, że dalej będzie równie ciekawie, skoro autor zaczął w ten sposób, że utrzyma narzuconą sobie poprzeczkę do samego końca.

Na bohatera swojej książki wybrał doktora Davida Huntera. Nie wiele o nim wiemy, kiedy rozpoczynamy naszą przygodę z książką. Dowiadujemy się jedynie, że prędzej pracował jako antropolog sądowy, a teraz zamierzał zostać zwykłym lekarzem, po to też przybył do małego, spokojnego miasteczka – Manham – w poszukiwaniu schronienia przed okrutną przeszłością. Chcąc uciec od tego, co go spotkało, wybrał sobie miejscowość na totalnym odludziu, odciętą od reszty cywilizacji. Jedyne co można było znaleźć w Manham to „krajobraz pozbawiony zarówno życia, jak i konkretnych kształtów” a samą miejscowość najlepiej oddawały słowa „otoczone lasami, bagniskami i źle osuszonymi mokradłami Manham było dosłownie zaściankiem”. Jednak tego właśnie potrzebował David, ciszy i spokoju… gdzie mógłby na nowo rozpocząć życie… z dala od problemów przeszłości… bólu… Jakże się mylił…

Spokojne życie mieszkańców Manham burzy informacja o odnalezieniu na mokradłach zmasakrowanego ciała… Od tego dnia do miasteczka wdziera się śmierć, „ów proces alchemii na wspak, w którym złoto życia ulega rozbiciu na cuchnące składniki wyjściowe”, i to w najgorszej wynaturzonej formie. Giną kolejne kobiety, mieszkańcy odnajdują podrzucane pod ich domy martwe zwierzęta a w lesie na ludzi zastawiane są sidła. W miasteczku pojawia się policja, która rozpoczyna śledztwo na czele z inspektorem Mackenzie’m. Jednakże wszyscy błądzą po omacku szukając jakichkolwiek śladów psychopatycznego sprawcy całego tego zamieszania. David Hunter wydaje się być jedyną osobą, która może wnieść trochę światła na sprawę. Jako specjalista antropologii sądowej jest bowiem w stanie stwierdzić dokładny czas zgonu ofiary jak i narzędzie zbrodni. Tyle tylko, że David nie chce pomóc policji… nie chce brać w tym udziału… nie chce znów wracać do swojej przeszłości… Tymczasem spokojne dotąd miasteczko rozsadza strach i nienawiść.

„Po stuleciach zamknięcia w sobie, po wiekach pewności, że na swoich można polegać zawsze i wszędzie, mieszkańcy miasteczka przestali sobie ufać”.

Czytając można doszukać się podobnej sytuacji, jak w „Czarownicach z Salem”, zaczynają się bowiem bezpodstawne często oskarżenia własnych sąsiadów. Ale czegóż można się było spodziewać po mieszkańcach prowincji…

„Manham to małe miasteczko. A małe miasteczka rodzą małe umysły”

Książkę czyta się niesamowicie szybko. Zarówno za sprawą przystępnego, prostego języka, jak i faktu, że akcja goni akcję. Autor nie daje nam momentu na wytchnienie. Cały czas śledząc wydarzenia oczami Davida zadajemy sobie wraz z nim pytanie – kto może być zdolny do takich okrucieństw? Czy to jeszcze aby człowiek czy jedynie zwierzę w ludzkiej skórze? Kiedy już nam się wydaje, że mamy podejrzanego, następuje gwałtowny zwrot akcji i nasze domysły legną w gruzach. Do samego końca nie jest łatwo wydedukować kto jest mordercą, a zakończenie jest doprawdy zaskakujące. Sama nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Czytając książkę nie miałam ochoty w ogóle jej odkładać. Musiałam jak najszybciej dowiedzieć się, co będzie dalej. Nie jestem jakąś zagorzałą fanką tego gatunku, ale „Chemia śmierci” naprawdę przypadła mi do gustu. Polecam ją wszystkim miłośnikom thrillerów. Odnajdą tu to, co tak naprawdę lubią w tym gatunku – wartką akcję, świetną fabułę i nieoczekiwane zakończenie.

Baza recenzji Syndykatu ZwB

0Shares