58. "Ludzie z bagien" – Edward Lee


Tytuł oryginalny: Creekers
Tłumaczenie: Maksymilian Tumidajewicz
Wydawnictwo: Replika
Data wydania: 2012r
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Ilość stron: 400
ISBN: 978-83-7674-175-8

Mimo że jestem kobietą, to bardzo lubię wszelkie powieści grozy, horrory, pełne czystej makabry i wszędzie walających się zwłok. Być może jestem dziwna… Jednak lubię odczuwać dreszczyk emocji podczas czytania oraz pulsującą w mojej krwi buzującą adrenalinę. Ostatnio miałam okazję czytać książkę Jacka Ketchuma „Potomstwo”, gdzie autor po raz kolejny mnie nie zawiódł i znów dostarczył oczekiwanych przeze mnie wrażeń. Teraz przyszła kolej na innego autora, uważanego przez wielu ludzi za mistrza grozy. O kim mowa? Oczywiście o Edwardzie Lee. Urodził się w 1957 roku w Waszyngtonie i jest autorem kilkudziesięciu książek z gatunku horroru. Przez wielu uważany jest za specjalistę od prozy ekstremalnej. Jednak nie od zawsze jego życie związane było z pisarstwem. Początkowo służył w wojsku amerykańskim, a następnie pracował w policji stanu Maryland. Na naszym rynku zadebiutował w 1997 roku powieścią „Sukkub”. Nie miałam okazji czytać wspomnianej książki, jednak w moje ręce, dzięki uprzejmości wydawnictwa Replika, wpadł inny tytuł – „Ludzie z bagien”. To moje pierwsze spotkanie z twórczością pana Lee. Czy i w moich oczach po lekturze zdobył miano speca od opowieści ekstremalnych, literatury przekraczającej granice zdrowego rozsądku i sięgającego po tematy tabu? O tym za moment.

„Pisarstwo Edwarda Lee jest jak piła mechaniczna na pełnych obrotach. Jeśli podejdziesz zbyt blisko, urżnie Ci nogi”– JACK KETCHUM

Phil Straker, 35 letni mężczyzna, fan Jankesów, pracuje w wydziale narkotykowym na stanowisku porucznika. Podczas jednej z akcji ginie mały chłopiec, a winą za to zostaje obarczony nie kto inny, jak Phil. Tym samym skończyła się jego kariera w służbie policyjnej i zmuszony był poszukać sobie innej pracy. Zaczepia się na stanowisku ochroniarza w jednej z miejscowych fabryk, gdzie odnajduje go szef policji z jego rodzinnego miasteczka – Lawrence Mullins. Nasz bohater ulega namowom niespodziewanego gościa i wraca do miejscowości, w której przyszedł na świat – Crick City, gdzie ma rozpocząć pracę w miejscowym posterunku policji na stanowisku sierżanta, jako podwładny Mullinsa. To od swojego szefa dowiaduje się, że miejscowi ludzie wzgórz, zwani Bagnowymi, powiązani są z handlem narkotykami i dlatego też szef policji postanowił ściągnąć do miasteczka Phila – jako specjalistę w tej dziedzinie, przez co z pewnością sobie poradzi z zaistniałym problemem. Jednakże z czasem wychodzi na jaw, że nie tylko narkotyki stanowią problem w tym sennym miasteczku. Co i rusz odnajdywane są kolejne zwłoki, które w bestialski sposób zostały okaleczone i porzucone w najróżniejszych miejscach. Wszystko wskazuje na to, że winę za to ponoszą Bagnowi… Tylko dlaczego to robią? Czemu ma to służyć? Czy aby wszyscy z otoczenia Phila mówią prawdę? Przed naszym bohaterem długa droga, aby to wszystko rozwikłać. Jedno jest pewne… Phil stanie w obliczu koszmaru, jakiego sobie nie wyobrażał. Nic już nie będzie takie, jak kiedyś…

„Crick City było zapyziałe i ubogie. Było Pułapką. Nikt tam nigdy niczego nie osiągnął, nikt się nie wyprowadził. Prawdziwa dziura. Kiepsko płatne zajęcia, wysokie bezrobocie, najniższy wskaźnik wykształcenia w stanie. […] W sumie Crick City jawiło się jako nierozwiązywalny węzeł nędzy i beznadziei. Zapomniane miejsce, zamieszkane przez zapomnianych ludzi.” [s. 27-28]

Nic dziwnego, że z takiego oto miasteczka przed dziesięciu laty dosłownie uciekł nasz główny bohater. Nie zamierzał nigdy więcej wracać do tego miejsca. Bo i po co? W miasteczku faktycznie nic się nie działo, nic się nie zmieniało. Czas jakby się zatrzymał. Jedyną rozrywką w miasteczku był miejscowy bar, gdzie największą atrakcją były występy striptizerek. Jednak to miejsce miało też swoje tajemnice… owiane sekretną mgiełką zaplecze, na które wpuszczano jedynie wybrańców. Co się tam znajdowało? Co się działo w tym tajemniczym pomieszczeniu? Phil wiedział jedno – z pewnością nic dobrego… Do tego dochodził fakt, że właścicielem budynku był nie kto inny, jak przywódca Bagnowych. Tego Phil nie mógł zrozumieć, bowiem kiedy wyjeżdżał z Crick City dekadę temu, owych Bagnowych widywano sporadycznie, a obecnie można się było natknąć na nich prawie na każdym kroku. To było wielce zaskakujące… zwłaszcza że to, co wiedział o nich nasz bohater nie dawało podstaw, aby przedstawiciele ich zamkniętej społeczności do czegokolwiek w życiu dochodzili.

„Lud bagien. Bagnowi. Najniższa kategoria ludu wzgórz. Chociaż wiele się o nich mówiło, rzadko można było ich spotkać. […] uprawiali kazirodztwo od tak dawna, że niemal wszyscy byli groteskowo zdeformowani. Zniekształcone głowy i twarze. Nierównej długości ręce i nogi. Jedne oko większe od drugiego […] defekty umysłowe były równie dobrze widoczne […] byli sekretem zabitego dechami miasteczka, sekretem, do którego istnienia nigdy się nie przyznawano.”[s. 43]

Autor doskonale poradził sobie z wykreowaniem stworzonego przez siebie świata oraz kolejno pojawiających się bohaterów. Wszystkiemu przyglądamy się dzięki narracji wielu postaci, których losy śledzimy w danym momencie.  Akcja jest wielotorowa, często przeskakujemy do historii innej osoby, a także cofamy się do przeszłości za sprawą wspomnień Phila wypływających podczas jego sennych koszmarów. Nie dopatrzyłam się żadnych błędów stylistycznych, czy też zwyczajnych literówek. W jednym tylko miejscu wystąpił błąd w postaci przytoczenia wypowiedzi osoby, która w danej chwili nie znajdowała się w czasie rozgrywającej się akurat akcji. Język, jakim się posługuje w swej powieści autor, jest bardzo wyrazisty i niezwykle plastyczny. Przez to jeszcze bardziej czytelnik może się wczuć w ogrom grozy, która powoli zaciska pętle na jego gardle podczas lektury.

„Gałki oczne połykane były w całości jak oliwki, płuca zjadane jak kromki chleba, jelita pochłaniano, jakby były sałatą. Żywy nawóz wrzeszczał. Całe głowy przypiekane były nad otwartymi płomieniami, aż przybrały idealny odcień, po czym dzielono je na części i objadano do czysta ze smakowitego mięsa. Jądra pieczono jak szaszłyki, ucięte piersi skwierczały nad ogniem, macice i łożyska, płody i nerki, ludzkie trzewia i ludzkie serca – wszystkie przypieczone, jak należy, i łakomie schrupane.” [s. 202]

Jeśli ktoś lubi makabrę wylewającą się na każdej stronie i miarowo postępującą akcję, która zmierza do doprawdy nieoczekiwanego zakończenia, to gorąco polecam dzieło autorstwa Edwarda Lee. Wszystko to, co powinno znaleźć się w porządnym horrorze, można odnaleźć w „Ludziach z bagien”. Mi osobiście lektura dostarczyła wielu wrażeń oraz momentów, w których krzywiłam się z obrzydzenia. Jednak to jest to, czego oczekiwałam po tej pozycji. Jeśli ktoś lubi skoki adrenaliny, chwile prawdziwej grozy – to jest to książka dla niego!

Moja ocena: 5/6
Za możliwość przeczytania książki gorąco dziękuję

0Shares