53. "Duchy przeszłości" – Wendy Webb


Tytuł oryginalny: The Tale of Halcyon Crane
Tłumaczenie: Maciejka Mazan
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Data wydania: 2011r
Oprawa: miękka
Ilość stron: 296
ISBN: 978-83-10-11974-2
Półka: posiadam
Przeczytana: 8.07.2012r

Zachęcona wieloma pozytywnymi recenzjami przeczytanymi w blogosferze postanowiłam zdobyć debiutancką powieść pani Wendy Webb – „Duchy przeszłości”. Zanim jednak przejdę do tematyki książki, wpierw wspomnę co nieco o samej autorce. Co o niej wiadomo? Pochodzi z Minneapolis. Przez wiele lat pracowała w zawodzie dziennikarki pisując w większości dla dużych lokalnych dzienników. Od zawsze jednak największym jej marzeniem było napisanie własnej książki. Pisanie nigdy nie stwarzało jej problemów, wręcz przychodziło z łatwością. Wraz z mężem, będącym fotografem, wybrała się raz na wycieczkę na Wyspę Mackinac w stanie Michigan i właśnie ten wyjazd zainspirował ją do napisania swojej pierwszej książki – „Duchów przeszłości.”

„Katastrofy spadają bez uprzedzenia, gdy zajmują nas sprawy codziennego życia”. [s.140]



Hallie James na co dzień pracuje w lokalnej gazecie jako korektorka. Ta młoda kobieta nie ma łatwego życia. Niedawno rozwiodła się ze swoim mężem Richardem, gdyż okazał się kryptogejem. W końcu przyznał się do swej prawdziwej orientacji, po czym związał z innym mężczyzną. Pozostał jednak przyjacielem Hallie, a w zasadzie jedyną bliską jej osobą, gdyż jej ojciec od lat przebywa w domu opieki społecznej i nie ma już prawie kontaktu z otaczającym go światem z powodu alzheimera; matka natomiast zginęła w pożarze, kiedy Hallie miała pięć lat. Któregoś dnia w ręce naszej bohaterki trafia pismo od notariusza pochodzącego z wyspy Grand Manitou. Po jego przeczytaniu życie dziewczyny wywraca się do góry nogami. W jednej chwili Hallie zdaje sobie sprawę, że całe jej dotychczasowe życie było jednym wielkim kłamstwem. Oto bowiem otrzymała wraz z pismem notarialnym list od niejakiej Madlyn Crane, która przedstawiła się w nim jako jej matka, a ponadto wyjawiła, że Hallie tak naprawdę nazywa się Halcyon Crane. Jednak nie dane będzie poznać naszej bohaterce biologicznej matki, gdyż z pisma urzędowego dowiaduje się m.in, że Madlyn niedawno zmarła pozostawiając testament. Żeby zapoznać się z jego treścią, Hallie będzie musiała wyruszyć w podróż, która odmieni jej życie – na wyspę Grand Manitou, gdzie podobno przyszła na świat. Tylko dlaczego ojciec ją okłamał? Czemu powiedział, że jej matka zginęła w pożarze, kiedy miała pięć lat? Dlaczego zmienił ich tożsamości? Czego się bał? Przed czym uciekał? Dlaczego upozorował śmierć własną i oraz córki? I dlaczego prawdziwa matka napisała do niej dopiero po trzydziestu latach? Jedno jest pewne – czas poznać prawdę… Jednak nie będzie to takie proste. Na miejscu będą miały miejsce dziwne, a zarazem nie dające się wyjaśnić sytuacje… rodem z opowieści grozy…

„Prawda szuka światła dnia, potrzebuje go jak powietrza, dlatego wymyka się z najbardziej pancernych, najsprytniej ukrytych skrzyń – nawet tych pogrzebanych w sercu zmarłego.” [s.10]

Wyspa Grand Manitou jest wytworem wyobraźni autorki, choć jak sama przyznaje, stworzyła ją wzorując się na Mackinac Island. Trzeba przyznać, że udało jej się wykreować niesamowite miejsce, w którym jakby czas się zatrzymał. Wyspa znana jest głównie z tego, że stanowi w okresie letnim miejsce wypoczynku dla osób zjeżdżających z większych miast szukających zacisznego miejsca, w którym można by odpocząć od zgiełku i stresów codziennego życia. Po okresie turystycznym wszystko na wyspie się wycisza, dosłownie zamiera, w czym skutecznie pomaga sama natura robiąc to miejsce zupełnie nieprzystępnym – deszczowym, pełnym wahań atmosferycznych, gdzie czasem szaleją niespodziewane sztormy. Okolica pełna jest starych wiktoriańskich domów z werandami i schludnymi ogródkami. Jeśli ktoś chciałby dostać się w odleglejsze miejsce zmuszony jest poruszać się dorożkami, konno, rowerem bądź pieszo, gdyż na wyspie nikt nie posiada samochodu ani żadnego innego mechanicznego pojazdu. Komórki nie łapią zasięgu, a żeby wydostać się z wyspy należy zaczekać na prom, który nie kursuje na co dzień, tylko w wybrane dni tygodnia. Ma się wrażenie, jakby czas zatrzymał się gdzieś w XIX wieku… Wszystko to tworzy niesamowitą atmosferę, nadającą tło całej historii i stwarzającą warunki do osadzenia w takiej scenerii opowieści o duchach oraz niesamowitych wydarzeniach, których doświadczać będzie główna bohaterka powieści pani Webb.

„Chodźmy się bawić, wyjdźmy na łąkę.
Przynieś laleczki. Wejdź na jabłonkę.
Wejdź w piwnicy mojej drzwi.
Zawsze razem, ja i ty.”
[s.54-5]
Historia napisana przez pisarkę jest doprawdy niesamowita. Przesiąknięta jest skrywanymi rodzinnymi tajemnicami – historiami rodem z opowieści z dreszczykiem, wywołującymi gęsią skórkę podczas czytania. Wyrazisty i plastyczny język, ciekawi bohaterowie oraz niepospolita okolica, w której wszystko się rozgrywa składają się na dobrze skomponowaną całość, która przez cały czas trzyma poziom, utrzymując czytelnika w stanie napięcia i chęci poznania dalszej historii. Książki się nie czyta, ją się dosłownie pochłania! Tak bardzo wciąga to, co napisała pani Webb.
Podsumowując, jest to bardzo dobrze napisana powieść i niesamowity debiut, jeśli chodzi o karierę tej pani w charakterze pisarki. Szczerze polecam ją każdemu, kto lubi zgłębiać i odkrywać krok po kroku skrywane przez dziesięciolecia niesamowite rodzinne sekrety, które czasem nie powinny ujrzeć światła dziennego dla bezpieczeństwa niektórych jeszcze żyjących osób. Dla mnie lektura „Duchów przeszłości” była prawdziwą przyjemnością i nie mogę się doczekać kolejnej powieści autorki. Z tego co mi wiadomo pani Webb skończyła już nad nią pracować i na początku przyszłego roku będzie miała ona swoją premierę w Stanach Zjednoczonych. Warto dodać, że utrzymana będzie w podobnym tonie, co opisywana tu przeze mnie książka – co mnie niezmiernie cieszy i jedynie wzmaga moją niecierpliwość, aby jak najszybciej najnowsze jej dzieło miało premierę na naszym rynku.
Moja ocena: 5/6
 
Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję

0Shares