25. "Tam gdzie Ty" – Jodi Picoult



Tytuł oryginału: Sing you home
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: 2012r
Tłumaczenie: Magdalena Moltzan-Małkowska
Stron: 568
ISBN: 978-83-7839-013-8
Oprawa: miękka

Jodi Picoult jest już znana chyba każdemu. Swoją karierę powieściopisarki rozpoczęła już dość dawno – pierwszą powieść napisała bowiem w 1992r. Od tamtego czasu spod jej pióra wyszło blisko dwadzieścia różnych powieści, które łączy jednak jedno – zawsze poruszają ważne, życiowe tematy i potrafią poruszyć serce czytelnika. Picoult nie zawsze jednak była autorką książek. Po ukończeniu studiów na Uniwersytecie w Priceton w 1987r podejmowała się różnych zajęć – od pracy jako edytor tekstu po nauczanie języka angielskiego w szkole. Tytuł magistra zdobyła na Uniwersytecie Harwardzkim. Jednak to powieściopisarstwo okazało się jej życiową drogą. Jej twórczość została doceniona przez czytelników oraz krytyków literackich. W 2003 roku za całokształt twórczości została laureatką nagrody New England Book. Trzy z jej powieści – „Dziewiętnaście minut.”, „Przemiana”, „Tam gdzie Ty” – znalazły się na pierwszym miejscu listy bestsellerów New York Times.


Do tej pory miałam przyjemność przeczytać dwie z jej powieści, a mianowicie „Bez mojej zgody” oraz „Dziesiąty krąg”. Pierwsza z książek zachwyciła mnie i zapadła głęboko w moją pamięć. Druga już tak mnie nie urzekła, była co prawda dobrą lekturą, aczkolwiek nie taką, o której długo bym myślała po zakończeniu czytania. Jednakże postawiłam sobie za cel zaznajomić się z całą twórczością pani Picoult, dlatego niezmiernie ucieszyłam się, kiedy w moje ręce wpadła najnowsza jej książka wydana na naszym rynku – „Tam gdzie Ty”. Zachęcona wieloma pozytywnymi recenzjami odnośnie tej książki, postawiłam jej wysoką poprzeczkę, oczekując powieści, która dogłębnie mnie wzruszy, która da mi do myślenia, o której nie będę mogła tak łatwo zapomnieć odkładając ją po prostu na półkę. Czy autorka sprostała moim oczekiwaniom? O tym za chwilę…

Wpierw nieco o treści… „Tam gdzie Ty” to historia małżeństwa Zoe i Maxa Baxterów. Są ze sobą blisko dziesięć lat, a przez około połowę tego czasu bezskutecznie starają się o dziecko. Nie mogąc począć dziecka w naturalny sposób, decydują się na zapłodnienie in vitro. Jednakże kolejne próby kończą się niepowodzeniem – poronienia… niedonoszone płody… Zoe jednak nie poddaje się i mimo, że każda kolejna próba kończy się fiaskiem, kobieta chce próbować dalej, wiedząc, że nie pozostało jej już dużo czasu, aby sama mogła zostać biologiczną matką. Po ostatnim niepowodzeniu Max niespodziewanie oświadcza żonie, że ma już tego wszystkiego dość, po czym odchodzi od Zoe zostawiając ją doszczętnie zranioną i bezsilną. Max odnajduje swoje miejsce w Kościele Wiecznej Chwały, do którego od wielu już lat należy jego brat z żoną. Zoe, ku własnemu zaskoczeniu, znajduje szczęście u boku drugiej kobiety. Marzy jednak dalej o byciu matką… Istnieje pewna możliwość, dzięki której marzenie Zoe może się spełnić. I tu zaczynają się problemy… Walka pomiędzy Zoe, a jej byłym mężem przeradza się w prawdziwe starcie światopoglądów i przekonań religijnych, gdzie nie ma już miejsca na sentymenty… gdzie o szczęściu i spełnieniu marzeń mają decydować inni, z Kościołem i sądem na czele… Czy Zoe uda się zostać matką? Czy też może Max i jego nowa „rodzina” zniszczą największe marzenie kobiety? Sięgnijcie po książkę, a znajdziecie odpowiedzi…

Zoe Baxter dotąd była szczęśliwą mężatką. Pracuje jako muzykoterapeutka pomagając wielu schorowanym osobom, a także tym, do których trudno dotrzeć w tradycyjny sposób, niosąc im muzykę, jako lekarstwo na wszelkie nieszczęścia. Swojego męża Maxa kochała całym sercem i była mu wdzięczna za to, że tak dzielnie stał przy jej boku i pomagał jej przebrnąć przez całe piekło związane z procedurą in vitro – zastrzyki, huśtawki humoru, złe samopoczucie i kolejne utraty ciąży. Informacja, że Max ma dość tego wszystkiego i żąda rozwodu przybija ją doszczętnie. Nie dość, że jest załamana po utracie kolejnego dziecka, to jeszcze jej ukochany, który przysięgał przecież być przy niej w zdrowiu i w chorobie, nagle się od niej odwraca zostawiając ją samą w tej tragicznej dla niej sytuacji. Zoe sama nie wie, jak i kiedy to się stało, ale nagle uświadamia sobie, że odnalazła prawdziwą miłość – osobę ciepłą, która się o nią troszczy, zabiega o jej dobro, która chce jej słuchać i potrafi pomóc w ciężkiej sytuacji. Życie potrafi zaskakiwać i tak było w przypadku naszej głównej bohaterki – na jej drodze los postawił drugą kobietę, która okazała się jej prawdziwą miłością.

Mąż Zoe – Max również wiele w życiu przeszedł. W młodości miał problem z alkoholem, z którego pomógł mu wyjść jego starszy brat Reid. U boku Zoe czuł się spełniony. Miał kobietę, która była cudowną partnerką i przyjaciółką. I on marzył o dziecku. Starał się za wszelką cenę dać kobiecie, którą kocha, to o czym ona marzy – a jej największym pragnieniem było posiadać potomstwo. Kolejne próby zajścia w ciąże przez jego żonę kończące się niepowodzeniem odbijały się również na Maxie. Wyrzucał sobie, że nie potrafi dać żonie szczęścia, że nie jest jej godny, że zawiódł jako mężczyzna. Później doszedł do wniosku, że „w naszym małżeństwie liczyłem się tylko jako materiał genetyczny, nic więcej”. To przesądziło o podjęciu przez niego decyzji o rozwodzie. W wyniku pewnego wydarzenia Max nawraca się, wstępuje na drogę Jezusa i odnajduje swoje miejsce w Kościele Wiecznej Chwały. W końcu poczuł się na swoim miejscu, odnalazł swoją prawdziwą rodzinę, ludzi, którzy go nie osądzali i przyjęli do swojego zgromadzenia jako dziecko Jezusa. „Sam fakt, że za sprawą Jezusa znalazłem się w ich życiu, czyni mnie godnym.” Wiadomość o tym, że jego była żona rozpoczęła nowe życie u boku drugiej kobiety powoduje u Maxa prawdziwy szok. Jeszcze większym jest informacja, że kobieta zamierza wykorzystać ich zamrożone zarodki w celu urodzenia dziecka, które wychowałabym wraz ze swoją obecną partnerką. Max zwraca się o radę do swojego pastora nie wiedząc jeszcze, jaką lawinę wydarzeń tym spowoduje…

Autorka w swej powieści porusza kilka bardzo ważnych tematów. Mamy tu problem bezpłodności i długotrwałych starań o dziecko. Możemy sobie wyobrazić, co trzeba przejść, ile wycierpień, aby móc poddać się zabiegom in vitro. Bynajmniej nigdy do końca nie poczujemy, jak musi czuć się kobieta, która raz za razem traci nienarodzone dzieci, która nie może donosić ciąży. Coś, co dla innych jest rzeczą naturalną i nie rzadko niechcianą, dla innych jest prawdziwym wyzwaniem i zadaniem nie do wykonania. Sama nie potrafię sobie nawet wyobrazić bólu, jaki musi czuć para, która traci kolejną szansę na zostanie rodzicami. To musi być straszne… wyniszczające i destrukcyjne. Nie rzadko jest powodem rozpadu małżeństwo, z czym mamy właśnie do czynienia w powieści „Tam gdzie Ty”. Ludzie potrafią wiele znieść, jednakże czasem tego bólu i cierpienia jest zbyt dużo i małżonkowie mają tego zwyczajnie dość, poddają się, nie chcą więcej przez to przechodzić. Wieloletnie starania, zwłaszcza te nieudane, odsuwają ich od siebie, czynią pożycie małżeńskie jedynie obowiązkiem wyznaczonym w kalendarzu w celu stworzenia jak najbardziej dogodnych warunków do poczęcia potomka. Na dłuższą metę żaden związek nie przetrwa takiej próby…

Kolejnym aspektem poruszonym w książce jest homoseksualizm. Żyjemy w XXI wieku. Uważamy siebie za ludzi oświeconych, istoty inteligentne. Mamy siebie za „tolerancyjnych”. To wytłumaczcie mi, dlaczego zatem, kiedy poruszamy kwestię homoseksualizmu rozpoczyna się nie rzadko prawdziwe piekło? A dołóżmy do tego kwestię posiadania przez taką parę dzieci… i co wówczas mamy? Do walki stają dwa obozy – po jednej stronie Kościół i obrońcy tradycyjnej rodziny, zgodnie z którą dziecko powinno dorastać w związku składającym się z mamy i taty. Po drugiej stronie będą ludzie broniący praw mniejszości, chcący dać im takie same prawa, jakie przysługują każdemu z nas – na Boga, przecież to też są ludzie!! Dokładnie taką walkę przedstawia nam autorka powieści, pokazując z całą mocą, jak takie starcie światopoglądów może wyglądać i do czego prowadzić. Ukazuje nam, co czują ludzie będący homoseksualistami – stale traktowani jako ci gorszego gatunku, niższego szczebla, wytykani palcami, z których na każdym kroku się szydzi, których się stale prześladuje. Czy pary homoseksualne powinny mieć prawo wychowywania dziecka? Uważam, że jest to sprawa indywidualna i każdy powinien decydować za siebie. Wg mnie ani Kościół, ani państwo nie powinny ingerować w szczęście innych. Nie powinno się zabraniać wychowywania dziecka przez takie pary – przecież to też ludzie! Potrafią kochać, są o wiele bardziej emocjonalni, wrażliwi i niejednokrotnie potrafią stworzyć bardziej szczęśliwą rodzinę niż nie jedna heteroseksualna para.

Książka podzielona jest na części, z których każda składa się z części będących opowiadaniem historii z punktu widzenia każdego z bohaterów. Całość opowiadają nam ze swojej perspektywy Zoe, jej partnerka Vanessa oraz były mąż Max. Do powieści została dołączona maleńka płyta cd, na której znalazły się utwory skomponowane przez Ellen Wilber, do których tekst ułożyła sama autorka. Byłam osobiście mile zaskoczona tym dodatkiem. Każdy utwór otwiera nam kolejną część książki pozwalając się wczuć w historię, która za moment się wydarzy. Niesamowicie dopełnia to całość powodując, że lektura książki jest jeszcze przyjemniejsza. A czyta się powieść niesamowicie szybko, mimo jej objętości. Przystępny język, doskonałe dialogi, ciekawa historia – to wszystko sprawia, że książkę pochłania się w niesamowitym tempie i nie ma ochoty odejść się od lektury. Do tego dochodzi okładka, która już na samym początku mocno przykuła moją uwagę. Jest po prostu piękna – maleńka dziewczynka idąca za rączkę z tatusiem o bosych nóżkach po plaży. Piękny obrazek… Bohaterowie przyciągają uwagę, są doskonale przedstawieni. Czytając książkę jednych obdarzamy wielką sympatią, a innych mamy ochotę popchnąć z peronu wprost pod rozpędzony pociąg. A historia… to coś, czego się nie zapomina. Długo, długo po przeczytaniu książki ciągle myślałam nad całą sytuacją, w której znaleźli się bohaterowie powieści. To książka, która głęboko zapadła w moją pamięć i po którą jeszcze nie jeden raz sięgnę. To nie książka, o której się zapomina, obok której można przejść obojętnie w księgarni zostawiając ją tam gdzie była – samotną na półce. Tę powieść należy zabrać do domu! I czytać! Czytać!! To książka, którą polecam KAŻDEMU z Was!!

Moja ocena: 6/6
 

0Shares